niedziela, 27 lipca 2025

Prasa i ZSRR





 „Ludzie mają głowy jak puste garnki — trzeba je napełnić naszą ideologią.”


Józef Stalin



Lata 1929–1939 to dekada intensywnych przemian politycznych, społecznych i ideologicznych w Europie i na świecie. W tym czasie Związek Sowiecki przechodził przez kluczowe etapy swojej transformacji w państwo totalitarne: realizacja pierwszych planów pięcioletnich, kolektywizacja rolnictwa, Wielki Głód na Ukrainie, Wielka Czystka, industrializacja oraz pełna kontrola państwa nad obywatelami. Te wydarzenia nie pozostawały bez echa w sąsiednich krajach – również w Polsce, która od 1926 roku funkcjonowała w systemie autorytarnego rządów sanacji, ale jednocześnie z pluralistycznym rynkiem prasowym.

W tym kontekście książka Pana Adriana Matuły „Obraz Rosji sowieckiej na łamach wybranych polskich czasopism konserwatywnych w latach 1929–1939” (wyd. IPN, 2025) jawi się jako wyjątkowo cenna i potrzebna analiza. Autor w sposób systematyczny i źródłowy rekonstruuje to, jak środowiska konserwatywne w II Rzeczpospolitej postrzegały sąsiada ze Wschodu – nie tylko jako państwo, ale przede wszystkim jako ideologiczną i cywilizacyjną alternatywę. Książka ta pozwala lepiej zrozumieć, jakie obawy, oceny i ostrzeżenia dominowały w konserwatywnej narracji na temat komunizmu i jego praktyk. Pan Adrian Matuła wybiera do analizy sześć tytułów prasowych reprezentujących różne środowiska konserwatywne: warszawski „Czas” i „Dzień Polski”, poznański „Dziennik Poznański”, wileńskie „Słowo”, a także tygodniki „Bunt Młodych” / „Polityka” oraz „Nasza Przyszłość”. Autor wskazuje, że choć wspólnym mianownikiem tych pism była niechęć wobec komunizmu, różniły się one stopniem radykalizmu, podejściem do religii, a także retoryką.

Prasa konserwatywna II RP nie pełniła jedynie funkcji informacyjnej – była przestrzenią formowania poglądów elit, wymiany idei i refleksji nad przyszłością Polski. Tym samym – jak pokazuje Pisarz – nie tyle opisywała Związek Sowiecki, ile go interpretowała: jako zagrożenie duchowe, polityczne, społeczne i moralne.

Jednym z najlepiej udokumentowanych tematów w analizowanej przez Pana Matułę prasie jest kolektywizacja rolnictwa oraz jej dramatyczne skutki – zwłaszcza Wielki Głód na Ukrainie (1932–1933). Mimo braku bezpośredniego dostępu do źródeł w ZSRR konserwatywna prasa korzystała z relacji korespondentów zagranicznych, doniesień Polaków mieszkających na Kresach oraz informacji od uchodźców.

„Wioski ukraińskie, niegdyś bogate i samowystarczalne, dziś zamienione w cmentarze. Matki grzebią dzieci, które umierają na rękach z głodu, a bolszewiccy agitatorzy ogłaszają sukces kolektywizacji.” („Dziennik Poznański”, marzec 1933)

Przekaz ten miał charakter nie tylko informacyjny, lecz również moralny: kolektywizacja była postrzegana jako świadome, brutalne zniszczenie fundamentów życia społecznego – rodziny, własności, wspólnoty lokalnej. Autor podkreśla, że dla konserwatywnego światopoglądu była to nie tylko katastrofa humanitarna, ale dowód na nihilistyczny charakter bolszewizmu.

Lata 1936–1938, czyli okres tzw. Wielkiej Czystki w ZSRR, były w prasie konserwatywnej przedstawiane jako apogeum przemocy rewolucyjnej. Pisarz pokazuje, że autorzy publicystyk ostrzegali, iż reżim komunistyczny eliminuje własnych twórców – to znak jego degeneracji i nieuchronnej porażki.

„Rewolucja pożera własne dzieci – ale tu nie kończy się na synach. Stalin pożera naród.” („Czas”, 1937)

Konserwatywna publicystyka interpretowała terror nie jako element wyjątkowy, ale immanentny składnik bolszewickiego projektu. Stalin jawił się nie jako potwór jednostkowy, ale jako logiczna konsekwencja ideologii, która odrzuciła Boga, prawo naturalne i tradycję.

Dla konserwatywnej prasy podstawową linią podziału między Polską a Związkiem Sowieckim była różnica aksjologiczna: system bolszewicki negował religię, moralność chrześcijańską i etykę narodową.

„Bolszewia nie potrzebuje sumienia, bo uznaje tylko cel – a cel ten jest zawsze jeden: władza.” („Słowo”, 1934)

Pan Matuła analizuje liczne artykuły przedstawiające zamykanie cerkwi, represje wobec duchownych (w tym katolickich na terenach Białorusi i Ukrainy), ateistyczną propagandę w szkołach i instytucjach kultury. Wspólnym mianownikiem tych relacji była teza, że komunizm niszczy „człowieczeństwo w człowieku” – odcina ludzi od transcendentnych wartości.

Ciekawym wątkiem poruszanym w pracy Autora, jest ambiwalentna reakcja niektórych autorów konserwatywnych wobec modernizacji ZSRR. O ile kolektywizacja i terror były jednoznacznie potępiane, o tyle imponujące tempo industrializacji, rozwoju technicznego i propagandy robiło wrażenie – choć traktowano je z podejrzliwością.

„W Moskwie buduje się kolej magnetyczną, ale z głodu umiera dziecko rolnika. To nie postęp – to cywilizacja pogardy.” („Bunt Młodych”, 1935)

Tym samym konserwatywna prasa starała się demaskować fasadę „postępu” jako instrument ideologicznej manipulacji.

Dla pełnego zrozumienia wartości pracy Pana Matuły warto zestawić ją z innymi nurtami ówczesnej publicystyki. Lewicowa prasa (np. Robotnik, Dziennik Ludowy) często przedstawiała ZSRR jako „eksperyment społeczny” – czasem krytycznie, ale z większym dystansem. Natomiast katolickie dzienniki (np. Mały Dziennik) skupiały się na prześladowaniach religijnych. Konserwatyści łączyli oba te wątki, ale dopełniali je ideologiczną diagnozą komunizmu jako wroga narodowego porządku, ładu społecznego i wolności duchowej. Pisarz posługuje się metodą systematycznej analizy treści (content analysis), wspierając ją ramami ideologicznymi i kontekstualnymi. Książka nie tylko dokumentuje fakty, ale interpretuje proces budowania obrazu ZSRR jako „Innego” – a nawet „Anty-Państwa”. Wpisuje się tym samym w nurt badań nad propagandą, tożsamością ideologiczną i funkcją mediów w warunkach napięcia politycznego.

Największą siłą książki Pana Matuły jest jej aktualność. Choć dotyczy prasy z lat 30. XX wieku, to jej przekaz o zagrożeniach wynikających z totalitaryzmu, zmasowanej propagandy i dehumanizacji przeciwnika politycznego brzmi wyjątkowo współcześnie. W czasach, gdy obserwujemy renesans autorytaryzmu i ekspansję narracji imperialnych (jak działania Rosji po 2014 roku), głos sprzed wieku staje się wyraźnym ostrzeżeniem.

Pan Adrian Matuła stworzył dzieło, które nie tylko dokumentuje sposób, w jaki konserwatywna prasa II Rzeczpospolitej postrzegała Związek Sowiecki, ale również analizuje mechanizmy ideologiczne, które stały za tym przekazem. Jego książka pokazuje, że media mogą być nie tylko lustrem rzeczywistości, ale również narzędziem interpretacji, ostrzeżenia i mobilizacji społecznej. W świecie, w którym granice między informacją a manipulacją stają się coraz mniej wyraźne, warto wracać do takich opracowań – by zrozumieć, jak słowa mogą budować postawy, bronić wartości lub... ostrzegać przed zagładą cywilizacji.

Książkę do recenzji otrzymałam od Instytutu Pamięci Narodowej

piątek, 25 lipca 2025

Gra z efektem WOW





 

„W tajemnicy ukrywa się nie tylko to, czego nie znamy, ale także to, co boimy się poznać.”

Anonim


Literatura kryminalna to nie tylko mrok, pościgi i krwawe zbrodnie. To również — coraz częściej — gatunek łączony z humorem, subtelnością i społecznym komentarzem. „Podchody”, debiutancka powieść Pani Katarzyny Żechowicz‑Wygryz, idealnie wpisuje się w tę „łagodniejszą” falę. Zamiast dusznych policyjnych gabinetów mamy tu słoneczną Kalabrię. Zamiast seryjnego mordercy – zaginioną uczestniczkę terenowej gry. I wreszcie – zamiast twardziela-detektywa – redaktorkę, która nie do końca wie, w co się wpakowała. Efekt? Zaskakująco ciepły, lekki i angażujący kryminał w stylu cosy crime z ambicjami obyczajowymi.

Główna bohaterka powieści, Józka (dla Włochów — Joska), to redaktorka z Warszawy, której życie zawodowe i prywatne znalazło się na zakręcie. Kiedy wydawnictwo, w którym pracuje, staje w obliczu kryzysu, dostaje nietypowe zadanie: pojechać do małej kalabryjskiej miejscowości Soveria Mannelli i znaleźć „materiał na bestseller”. Misja wydaje się nudna, ale malownicza okolica i pozorna sielanka szybko okazują się pełne napięcia i tajemnic. Podczas zwiedzania Józka przypadkiem trafia na trop nieodkrytej od lat sprawy – zaginionej uczestniczki lokalnej gry terenowej. Zaintrygowana, zaczyna sama rozgrywać „podchody” – śledząc stare rebusy, rozmawiając z mieszkańcami i powoli odkrywając, że cała społeczność ukrywa jakąś niewygodną prawdę. Czy dziewczyna rzeczywiście padła ofiarą mafii? A może zniknęła z własnej woli?

Największą siłą powieści jest postać Józki – inteligentnej, ale też trochę pogubionej kobiety w średnim wieku, która w nowej sytuacji zaczyna konfrontować się nie tylko z tajemnicą Vanessy, ale też z własnymi problemami: samotnością, wypaleniem, brakiem odwagi do zmiany. To postać bardzo ludzka, z którą łatwo się utożsamić. Postacie drugoplanowe – mieszkańcy Soverii – pełnią rolę nośników zagadki. Są barwni, choć nie zawsze pogłębieni psychologicznie. Momentami wydają się szkicami postaci, które służą fabule, ale nie zapadają na długo w pamięć. Niemniej ich dialogi i relacje z Józką są wiarygodne i naturalne. Język powieści to duży atut. Pani Katarzyna Żechowicz‑Wygryz, mająca doświadczenie dziennikarskie, posługuje się stylem lekkim, obrazowym, ale niebanalnym. Opisy są malownicze, plastyczne, pełne szczegółów, które przenoszą czytelnika w samo serce Kalabrii. Sceny kulinarne, dialogi, detale krajobrazu – wszystko to tworzy atmosferę południowych Włoch, jak z dobrej powieści podróżniczej.

Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, co zbliża nas do bohaterki i jej wewnętrznych dylematów. Nie brakuje tu ironii, dystansu do siebie, błyskotliwych spostrzeżeń – książka czyta się momentami jak dziennik podróżny z wątkiem kryminalnym. Choć „Podchody” nie są klasycznym moralitetem, niosą kilka istotnych przesłań. Po pierwsze, że z pozoru spokojne miejsca często kryją głęboko zakorzenione sekrety. Po drugie – że każdy z nas odgrywa swoją grę: wobec innych, wobec siebie, wobec przeszłości. Kalabryjska gra terenowa staje się tu metaforą ludzkiego życia – z jego wskazówkami, ślepymi zaułkami i nieoczywistymi rozwiązaniami.

Interesującym kontekstem jest również zarysowanie wpływów mafijnych, które nie przybierają tu formy spektakularnych strzelanin, ale raczej systemowego strachu i zmowy milczenia. To ważny, choć subtelny komentarz społeczny.

Książka nie jest wolna od drobnych mankamentów. Jak na debiut – bardzo udana, ale chwilami brakuje jej większej dynamiki. Niektóre rozdziały mogłyby być bardziej intensywne, a postacie drugoplanowe – głębiej zarysowane. Część zagadki można też rozgryźć nieco wcześniej, niż chciałaby tego Autorka. Ale są to niedoskonałości, które łatwo wybaczyć w zamian za klimat, styl i autentyczną przyjemność lektury. „Podchody” Pani Katarzyny Żechowicz‑Wygryz to książka, która idealnie sprawdzi się jako wakacyjna lektura, ale nie tylko. To literacki koktajl: trochę kryminału, trochę powieści obyczajowej, trochę przewodnika po Kalabrii. Dla miłośników literatury w stylu Magdaleny Witkiewicz, Małgorzaty Starosty czy Agathy Raisin – lektura obowiązkowa. Dla pozostałych – bardzo przyjemne odkrycie.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa LeTra

Moc roślin





 "Patrzenie, jak roślina rośnie, jest jak obserwowanie życia w zwolnionym tempie."


Anonim

W tradycyjnej historiografii rozwój cywilizacji interpretowany jest głównie przez pryzmat wydarzeń politycznych, militarno-strategicznych oraz działalności jednostek wybitnych. W tym kontekście przyroda – zwłaszcza flora – postrzegana bywała raczej jako tło niż jako aktywny uczestnik procesu dziejowego. Pan Bill Laws, brytyjski dziennikarz i autor książek popularnonaukowych, w swoim dziele „50 roślin, które zmieniły bieg historii” kwestionuje ten paradygmat, dowodząc, że niepozorne rośliny mogą mieć znaczący, a nierzadko wręcz decydujący wpływ na bieg historii ludzkości.

Książka ma charakter popularnonaukowy, ale bazuje na solidnych podstawach źródłowych i interdyscyplinarnych: Autor łączy wiedzę z zakresu botaniki, historii gospodarczej, antropologii, geografii oraz nauk społecznych. Każdy z pięćdziesięciu rozdziałów poświęcony jest jednej roślinie, która według Pisarza odegrała kluczową rolę w dziejach świata. Wśród analizowanych gatunków znajdują się zarówno podstawowe rośliny uprawne, jak pszenica, ryż, ziemniak, czy rośliny przemysłowe (np. bawełna, kauczuk), psychoaktywne (kawa, tytoń, konopie indyjskie) oraz lecznicze (np. chinowiec – źródło chininy). Każdy rozdział zawiera informacje o pochodzeniu biologicznym i geograficznym rośliny, jej zastosowaniu w różnych kulturach, roli w gospodarce i handlu, oraz jej wpływie na zjawiska społeczno-polityczne. Pan Laws przytacza liczne przykłady i anegdoty, łącząc dane historyczne z analizą cywilizacyjną. Dzięki temu książka jest nie tylko informacyjna, ale także atrakcyjna narracyjnie.

Jednym z najbardziej sugestywnych przykładów jest przypadek ziemniaka (Solanum tuberosum). Roślina ta, pierwotnie uprawiana przez Inków w Andach, została przywieziona do Europy w XVI wieku. Z czasem stała się podstawą diety w wielu krajach, zwłaszcza w Irlandii. W połowie XIX wieku zaraza ziemniaczana doprowadziła do wielkiej klęski głodu, w wyniku której zmarło ponad milion ludzi, a kolejne miliony zmuszone były do emigracji. Wydarzenie to miało ogromne konsekwencje demograficzne, społeczne i polityczne – zarówno w Irlandii, jak i w Stanach Zjednoczonych, dokąd masowo wyjeżdżali irlandzcy uchodźcy. Innym istotnym przykładem jest bawełna (Gossypium spp.), która odegrała fundamentalną rolę w kształtowaniu się nowoczesnej gospodarki przemysłowej. To właśnie potrzeba szybkiego przetwarzania bawełny napędzała rozwój mechanizacji w XVIII-wiecznej Anglii, przyczyniając się do rewolucji przemysłowej. Jednocześnie bawełna była podstawą gospodarki plantacyjnej na południu Stanów Zjednoczonych, co bezpośrednio wiązało się z rozwojem systemu niewolnictwa. W ten sposób jedna roślina stała się motorem zarówno postępu technologicznego, jak i ludzkiego cierpienia.

Na uwagę zasługuje także rozdział poświęcony kawie (Coffea arabica), której spożycie nie tylko zmieniło nawyki kulturowe, ale również przyczyniło się do rozwoju życia publicznego. Kawiarnie stały się w XVIII wieku centrami intelektualnej wymiany i dyskusji, z których wywodziły się idee Oświecenia oraz nowe formy organizacji społecznej i politycznej.

Książka Pana Lawsa ma istotne walory poznawcze, edukacyjne i metodologiczne. Przede wszystkim poszerza pole refleksji historycznej, uwzględniając czynniki środowiskowe i biologiczne jako pełnoprawne elementy dziejotwórcze. Autor wpisuje się tym samym w nurt historii środowiskowej (environmental history), która zyskuje coraz większe uznanie we współczesnej humanistyce. Jego podejście przypomina klasyczne dzieła Jareda Diamonda (np. „Strzelby, zarazki i stal”) czy Yuvala Noaha Harariego („Sapiens”), którzy również analizują losy człowieka w szerszym, ekologicznym i biologicznym kontekście. Dodatkowym atutem książki jest jej dostępność – Autor pisze językiem przystępnym, ale nie trywialnym. Nie popada w przesadny dydaktyzm, nie traci również z oczu szerszego tła historycznego. Co więcej, jego narracja ma wymiar uniwersalny i aktualny – przypomina o delikatnej równowadze między ludzkością a światem przyrody, której lekceważenie prowadziło i wciąż może prowadzić do kryzysów społecznych, ekonomicznych i zdrowotnych.

„50 roślin, które zmieniły bieg historii” to książka, która w sposób nowatorski i inspirujący ukazuje, jak wielką rolę w historii człowieka odgrywały – i nadal odgrywają – rośliny. Pan Bill Laws przekonująco argumentuje, że zrozumienie historii wymaga nie tylko znajomości faktów politycznych czy kulturowych, ale także świadomości procesów biologicznych, rolniczych i ekologicznych. To dzieło o znaczeniu nie tylko poznawczym, ale i wychowawczym – przypominające, że nasze przetrwanie i dobrobyt wciąż zależą od relacji z naturalnym światem, którego nie jesteśmy właścicielami, lecz częścią.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Alma Press

środa, 23 lipca 2025

Chwila refleksji





 „Rządy ludzkie w Kościele muszą służyć wierze, a nie jej ograniczać czy wypaczać.”


Jan Kalwin



Pan Grzegorz Nowak w swojej książce Oto Wielka Tajemnica Wiary. Kościół a Biblia stawia odważną i wyrazistą tezę, że fundamentem wiary chrześcijańskiej powinna być wyłącznie Biblia, czyli Pismo Święte, jako jedyne nieomylne i ostateczne źródło objawienia Bożego. Autor krytycznie odnosi się do tradycji Kościoła katolickiego, która – choć przez wieki uznawana za ważny nośnik wiary – w praktyce często nadpisuje i zaciera pierwotne przesłanie biblijne. Dla Pana Nowaka Biblia nie jest tylko jednym z wielu elementów życia religijnego, ale jest naczelnym fundamentem, na którym należy budować swoje rozumienie Boga, człowieka i relacji między nimi. W tym kontekście każda tradycja, która stoi w sprzeczności lub nie znajduje wyraźnego potwierdzenia w Piśmie Świętym, powinna być krytycznie zweryfikowana, a w razie potrzeby, odrzucona. Taka postawa jest bliska zasadzie Sola Scriptura, czyli „tylko Pismo”, która stała się jednym z fundamentów reformacji protestanckiej.

Pan Nowak wskazuje, że tradycja Kościoła katolickiego, choć posiada status „drugiego filaru” obok Pisma, często staje się czynnikiem dominującym, co prowadzi do wielu problemów. Po pierwsze, tradycja – rozumiana jako zbiór ustalonych praktyk, dogmatów czy zwyczajów – jest w dużej mierze dziełem ludzkim i historycznym, co naraża ją na błędy, interpretacje zależne od kontekstu kulturowego oraz instytucjonalne nadużycia. Po drugie, nadmierne przywiązanie do tradycji może zniechęcać wiernych do osobistego kontaktu z Biblią, zastępując żywe Słowo Boże „martwą” formą rytuału lub doktryny narzuconej odgórnie. Autor podkreśla, że właśnie ta dominacja tradycji nad Pismem może prowadzić do rozbieżności w wierze i praktyce religijnej, a nawet do odejścia ludzi od Kościoła. Zamiast zachęcać do indywidualnej lektury Biblii i duchowej samodzielności, instytucja często narzuca gotowe wzory i interpretacje, które nie zawsze odpowiadają pierwotnemu przesłaniu ewangelii. Pisarz stawia pytanie o to, czy Kościół nie zatracił w ten sposób prawdziwej „wielkiej tajemnicy wiary”, którą jest relacja człowieka z Bogiem oparta na bezpośrednim kontakcie z Jego Słowem.

Warto zaznaczyć, że postawa ta kontrastuje z oficjalnym stanowiskiem Kościoła katolickiego, który tradycję traktuje jako uzupełnienie i wyjaśnienie Pisma, a obie formy objawienia uważane są za nierozerwalne i komplementarne. Według katolickiej doktryny tradycja przekazywana przez apostołów i ich następców jest również natchniona przez Ducha Świętego i stanowi żywy przekaz wiary, który pomaga zrozumieć i stosować nauki biblijne w ciągłości historycznej. W tym kontekście spór między Panem Nowakiem a Kościołem katolickim toczy się wokół pytania o to, gdzie leży ostateczna władza i autorytet w kwestiach wiary i moralności. Czy jest to wyłącznie tekst biblijny, dostępny każdemu wierzącemu do interpretacji, czy raczej instytucja Kościoła wraz z jej tradycją, która ma prawo kształtować i interpretować naukę zawartą w Biblii?

Autor opowiada się zdecydowanie za pierwszym rozwiązaniem, wierząc, że jedynie powrót do Biblii jako „źródła i szczytu” wiary pozwoli na odnowę duchową i uniknięcie błędów wynikających z ludzkich interpretacji i tradycyjnych praktyk. Tym samym nawołuje do osobistego i krytycznego podejścia do własnej wiary, zachęcając wiernych do samodzielnego studiowania Pisma Świętego i poszukiwania w nim prawdy. Jego stanowisko może być postrzegane jako próba zmierzenia się z historycznymi problemami Kościoła – takimi jak nadużycia instytucjonalne, formalizm religijny czy rozbieżności w doktrynie – które wynikają właśnie z nadmiernego przywiązania do tradycji bez odpowiedniego odniesienia do Biblii. W ten sposób książka staje się także apelem o większą transparentność i autentyczność w praktykowaniu wiary chrześcijańskiej.

W pierwszych rozdziałach książki Pan Nowak skupia się na podkreśleniu absolutnej nadrzędności Pisma Świętego. Przypomina, że Biblia to zbiór tekstów natchnionych przez Ducha Świętego, które stanowią niepodważalne źródło prawdy wiary i życia chrześcijańskiego. Argumentuje, że każdy wierny powinien mieć bezpośredni dostęp do Biblii i możliwość jej samodzielnej interpretacji, co jest fundamentem duchowej wolności. Podobne stanowisko zajmował Marcin Luter, reformator protestancki, który sformułował zasadę Sola Scriptura. Luter odrzucał tradycję, jeśli nie była zgodna z Pismem, podkreślając konieczność osobistego czytania i zrozumienia Biblii. Z kolei katolicki teolog Hans Urs von Balthasar podkreślał współzależność Pisma i Tradycji jako dwóch filarów objawienia, które razem tworzą pełnię wiary.

„Biblia jest nie tylko księgą, lecz żywym Słowem Bożym, które prowadzi człowieka do prawdy i zbawienia. Bez niej wiara traci swój fundament i staje się jedynie pustą tradycją.”

Marcin Luter:

„Sola Scriptura – tylko Pismo Święte jest naszym najwyższym przewodnikiem i normą wiary. Wszystko, co jest sprzeczne z Biblią, należy odrzucić.”

Nowak poświęca kilka rozdziałów analizie doktryn i praktyk Kościoła, które według niego nie mają jasnego biblijnego uzasadnienia, np. kult Maryi, sakramenty, autorytet papieski czy celibat duchownych. Wskazuje, że wiele z tych elementów zostało wprowadzone przez instytucję Kościoła w ciągu wieków i są bardziej wynikiem tradycji niż bezpośrednio Bożym objawieniem. Podobne uwagi padały ze strony Jana Kalwina, który krytykował rozbudowany system sakramentalny Kościoła katolickiego i zwracał uwagę na konieczność uproszczenia praktyk religijnych zgodnie z Biblią. Z kolei w tradycji katolickiej Jan Paweł II w encyklice Fides et Ratio podkreślał, że Tradycja jest nie tylko przekazem, ale i żywym doświadczeniem Kościoła, które pomaga zrozumieć Pismo w kontekście wiary wspólnotowej.

Grzegorz Nowak:

„Tradycja, która nie ma oparcia w Piśmie, często zamienia się w ciężar duchowy, ograniczający wolność sumienia i prowadzący do oddalenia od prawdziwego Boga.”

Jan Kalwin:

„Nie możemy pozwolić, by ludzkie zwyczaje i decyzje przerastały Boskie objawienie zawarte w Biblii. Tradycja powinna służyć, a nie rządzić w Kościele.”

Pan Nowak wskazuje, że gdy tradycja zaczyna dominować nad Pismem, może to powodować duchowe zagubienie wiernych. Ludzie zaczynają skupiać się na formalnościach i rytuałach, a nie na osobistej relacji z Bogiem, co w efekcie prowadzi do osłabienia autentyczności wiary. W podobnym duchu wypowiadał się Søren Kierkegaard, który krytykował religijność formalną i instytucjonalną, nawołując do autentycznego, osobistego doświadczenia wiary. Z kolei teolog katolicki Karl Rahner zwracał uwagę na potrzebę łączenia tradycji z żywym doświadczeniem duchowym, aby uniknąć jej zbiurokratyzowania i formalizmu.

Grzegorz Nowak:

„Kiedy tradycja zaczyna dominować, wierni zatracają kontakt z żywym Bogiem, a religia staje się jedynie zbiorem rytuałów i formalizmów.”

Søren Kierkegaard:

„Prawdziwa wiara to indywidualne, egzystencjalne doświadczenie Boga, a nie bierne podążanie za zewnętrznymi regułami.”

W zakończeniu książki Autor zachęca do samodzielnego studiowania Biblii i odnowienia osobistej wiary opartej na bezpośrednim kontakcie ze Słowem Bożym. Podkreśla, że jest to niezbędne, by uniknąć przesądów, fałszywych nauk i duchowego zamglenia. Ta postawa bliska jest nurtowi pietyzmu protestanckiego, który kładzie nacisk na osobiste nawrócenie i studiowanie Pisma. W Kościele katolickim podobny apel kierował papież Benedykt XVI, podkreślając w encyklice Verbum Domini znaczenie osobistej lektury Biblii w życiu wiernych.

Grzegorz Nowak:

„Tylko przez osobisty kontakt z Biblią człowiek może odkryć głębię Bożej miłości i żyć autentycznie wiarą, nie opierając się na cudzych interpretacjach.”

Benedykt XVI (encyklika Verbum Domini):

„Czytanie Pisma Świętego w życiu osobistym i wspólnotowym jest źródłem odnawiającej siły duchowej i niezbędnym elementem wiary.”

Argumenty Pana Grzegorza Nowaka wpisują się w długą tradycję krytyki instytucjonalnej roli Kościoła oraz podkreślania nadrzędności Biblii. Jego apel o powrót do podstaw i odnowę duchową ma na celu wyzwolenie wiernych spod ciężaru dogmatów, które – jego zdaniem – nie zawsze mają biblijne podstawy. Porównania z innymi myślicielami pokazują, że choć jest to stanowisko mocno związane z reformacją, w historii chrześcijaństwa pojawiały się podobne głosy nawołujące do większej autentyczności i duchowej wolności w wierze.

Książka kontrowersyjna i genialna, dla osób słabo ugruntowanych w wierze i Słowie Bożym, może być trudna w odbiorze.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Sorus

Fantastyczna fantastyka





 "Każda rzecz ma swoją tajemnicę, a człowiek ma za zadanie ją odkryć."


Gabriel García Márquez



W świecie, w którym logika coraz częściej przegrywa z chaosem, a codzienność przynosi więcej pytań niż odpowiedzi, Pan Tomasz Cieślik proponuje nam niezwykłą opowieść. Jego książka „Urząd do spraw dziwnych” to nie tylko satyra na rzeczywistość, ale również refleksyjna analiza ludzkiej potrzeby rozumienia i klasyfikowania tego, co nieznane. Autor tworzy rzeczywistość z pogranicza absurdu i groteski, w której zwykłe zjawiska przybierają niepokojące – a przy tym bardzo ludzkie – formy. Czym jednak jest tytułowa „dziwność” – i dlaczego potrzebujemy urzędu, by się nią zajmować?

Tytułowy Urząd do spraw dziwnych to instytucja zajmująca się przypadkami niepasującymi do żadnej innej kategorii. Pracownicy tej jednostki rozpatrują sprawy ludzi, którzy doświadczyli czegoś niewytłumaczalnego – czasem dziwnego, czasem niepokojącego, czasem wręcz śmiesznego. I chociaż wszystko, co „dziwne”, powinno być w tej książce traktowane jako wyjątkowe, Autor pokazuje paradoks: nawet najbardziej niezwykłe zdarzenia można wciągnąć do systemu, opisać w formularzu i zamknąć w szafie z aktami. Pan Cieślik w sposób subtelny, ale bardzo wyrazisty, obnaża mechanizmy biurokracji, która zamiast rozwiązywać problemy, często je upraszcza i zamyka w sztucznie stworzonych szufladkach. W „Urzędzie” chodzi bowiem nie tyle o zrozumienie dziwności, ile o to, by móc ją jakoś zaklasyfikować. To celna metafora naszych czasów – społeczeństwa, które panicznie boi się chaosu i niejednoznaczności.

Książka Pisarza nie jest jednak tylko krytyką instytucji – jest też opowieścią o człowieku. Dziwność, z którą przychodzą petenci do Urzędu, to często metafora ich samotności, poczucia wyobcowania, zagubienia. Bohaterowie książki nie przychodzą, bo coś się po prostu stało – przychodzą, bo chcą zrozumieć, dlaczego czują się inaczej, nieswojo, niezrozumiale. Dziwność staje się tu czymś więcej niż zjawiskiem – staje się lustrem ludzkiej psychiki. Na szczególną uwagę zasługują bohaterowie książki – zarówno ci, którzy do Urzędu przychodzą z dziwnymi sprawami, jak i ci, którzy mają te sprawy analizować, archiwizować, próbować rozwiązać. Pracownicy Urzędu nie są jednowymiarowymi urzędasami. To ludzie z krwi i kości – zmęczeni, często sfrustrowani, ale też pełni dziwnej wrażliwości na to, co umyka oczom zwykłych obywateli.

Niektórzy z nich z pozoru traktują swoją pracę jak każdą inną – sprawdzają dokumenty, wypełniają raporty, trzymają się procedur. Ale w miarę rozwoju akcji widać, że w ich wnętrzu rodzą się pytania, których nie da się zapisać w arkuszu kalkulacyjnym: „Dlaczego te rzeczy się dzieją?”, „Czy to możliwe, że rzeczywistość pęka w szwach?”, „Co, jeśli dziwność to po prostu nasze niedopasowanie do świata?” Wśród bohaterów są tacy, którzy zaczynają kwestionować sens swojego urzędniczego istnienia. Inni wręcz przeciwnie – z uporem próbują kontrolować to, czego nie da się kontrolować. Ich losy ukazują konflikt pomiędzy potrzebą porządku a akceptacją niepewności. Pan Cieślik pokazuje, że za każdą „sprawą dziwną” stoi człowiek – z jego emocjami, historią i pragnieniem zrozumienia. Dzięki wyrazistym często ironicznym, ale też wzruszającym portretom postaci, książka nabiera głębi. Bohaterowie nie są tylko funkcją opowieści – są jej sercem.

Autor posługuje się językiem lekkim, pełnym ironii, czasem groteskowym, a jednocześnie głęboko refleksyjnym. Jego styl przypomina nieco Mrożka czy Kafkę – Pisarz umiejętnie balansuje między absurdem a filozoficzną refleksją. W opowieściach pracowników Urzędu nie chodzi tylko o zabawę konwencją – chodzi o pokazanie, że rzeczywistość, którą traktujemy jako „normalną”, wcale taka być nie musi. W świecie „Urzędu do spraw dziwnych” nic nie jest jednoznaczne, a każda opowieść ma drugie dno. Czytelnik nie dostaje gotowych odpowiedzi – przeciwnie, książka zachęca do zadawania pytań, do wątpliwości. A to jedna z największych zalet literatury: nie podsuwać rozwiązań, lecz prowokować do myślenia.

„Urząd do spraw dziwnych” to książka, która porusza wiele ważnych tematów:

ludzka potrzeba sensu i zrozumienia – bohaterowie próbują ogarnąć coś, co jest z natury niepojęte. Biurowa absurdalność – satyra na urzędniczy świat, gdzie nawet najdziwniejsze sprawy muszą mieć swój formularz i numer teczki. Poczucie zagubienia – dziwność świata odzwierciedla wewnętrzne stany ludzi: ich lęki, samotność, wrażliwość. Granica między normalnością a innością – co właściwie znaczy, że coś jest „dziwne”? A może to tylko kwestia perspektywy?

W pozycji tej chodzi tak naprawdę o jedno: potrzebę sensu. Człowiek, konfrontując się z dziwnością, z nieznanym, z tym, czego nie rozumie – nie chce tylko wyjaśnień. Chce uspokojenia. Chce poczuć, że świat nadal trzyma się jakiegoś logicznego planu. Nawet jeśli tym planem miałby być formularz Z-43/1a „Zgłoszenie zjawiska trudnego do wytłumaczenia”. Cieślik pokazuje, że potrzeba porządku to jeden z najbardziej ludzkich impulsów – i że w tej potrzebie kryje się zarówno nasza siła, jak i słabość.

Książka „Urząd do spraw dziwnych” to dzieło niebanalne – zabawne, przenikliwe, ale też bardzo aktualne. Pan Tomasz Cieślik z niezwykłą lekkością łączy elementy absurdu, satyry i refleksji egzystencjalnej, tworząc opowieść o świecie, w którym wszystko może być dziwne – ale nie wszystko musi być straszne. To opowieść o ludziach, którzy próbują zrozumieć to, co trudne do zrozumienia, i o systemie, który robi wszystko, by te próby wcisnąć w ramy. Dzięki wyrazistym bohaterom książka staje się nie tylko satyrą, ale też humanistyczną opowieścią o nas samych – naszych lękach, potrzebach i codziennych zmaganiach z tym, co niepojęte.

Książkę do recenzji otrzymałam od Grupy Wydawniczej Helion

poniedziałek, 21 lipca 2025

Jesteśmy tym, co jemy





 „Każdy kęs, który spożywamy, to wynik tysiącleci historii i godzin pracy niezliczonych ludzi.”


Michael Pollan



Książka Pana Billa Price’a „50 produktów spożywczych, które zmieniły bieg historii” to nie tylko zbiór ciekawostek o jedzeniu, ale przede wszystkim opowieść o tym, jak codzienne produkty spożywcze wpływały na losy całych społeczeństw, kształtowały gospodarki, inspirowały wyprawy i konflikty zbrojne, a także formowały kulturę. Autor zabiera czytelnika w podróż przez wieki, pokazując, jak często to, co mamy dziś na talerzu, odegrało znaczącą rolę w rozwoju ludzkości.

Pan Price podchodzi do tematu z wielką swobodą i poczuciem humoru, ale równocześnie z rzetelnością historyczną. Książka prezentuje 50 różnych produktów – od przypraw, przez napoje, po podstawowe składniki diety. Każdy z nich został przedstawiony w osobnym rozdziale, co sprawia, że lektura jest przystępna i pozwala na wybiórcze czytanie w zależności od zainteresowań.

Wśród najbardziej intrygujących przykładów można wymienić cukier, który przyczynił się do rozwoju kolonializmu i handlu niewolnikami, czy ziemniaka, który odegrał kluczową rolę w walce z głodem w Europie, ale też przyczynił się do wielkiej emigracji z Irlandii w XIX wieku. Innym istotnym przykładem jest sól, będąca niegdyś towarem na wagę złota, bez którego nie mogłoby istnieć przechowywanie żywności w starożytnych czasach. Autor nie pomija również bardziej współczesnych przykładów, takich jak fast food, który wpłynął nie tylko na kulturę żywieniową, ale również na globalizację i styl życia. Kawa i herbata, dziś traktowane głównie jako napoje codzienne, w przeszłości były narzędziami polityki i symbolem przemian społecznych. To, co czyni książkę szczególnie wartościową, to pokazanie, że historia nie toczy się wyłącznie wokół królów, bitew i wielkich idei – często jej bieg zmieniają rzeczy z pozoru błahe, takie jak jedzenie. Pisarz skutecznie ukazuje, że kuchnia i historia są ze sobą nierozerwalnie związane.

W książce „50 produktów spożywczych, które zmieniły bieg historii” Pan Bill Price ukazuje, jak jedzenie – rzecz z pozoru prosta i codzienna – potrafiło wpłynąć na cywilizacje, prowadzić do wielkich przemian gospodarczych, politycznych, a nawet moralnych. Jednym z najmocniejszych przykładów w tej opowieści jest cukier – pozornie niewinny, słodki dodatek do potraw, który przez wieki był narzędziem bogacenia się imperiów, ale też źródłem ludzkiego cierpienia.

Już we wstępie do rozdziału poświęconego cukrowi autor stwierdza:

„To, co dziś wrzucamy do herbaty niemal odruchowo, niegdyś kosztowało fortunę i napędzało jedną z najbardziej brutalnych instytucji w dziejach – handel niewolnikami.”

Cukier, szczególnie w XVII i XVIII wieku, był jednym z najbardziej pożądanych towarów na świecie. Jego rosnące spożycie w Europie sprawiło, że plantacje trzciny cukrowej zakładano masowo w koloniach – zwłaszcza na Karaibach i w Ameryce Południowej. Aby jednak zaspokoić zapotrzebowanie, konieczne było zapewnienie taniej, a najlepiej darmowej siły roboczej. Tak narodził się trójkąt handlowy: Europa – Afryka – Ameryka.

„Cukier był złotem Nowego Świata. Dzięki niemu zbudowano fortuny, ale też wysłano miliony ludzi na śmierć. Żaden inny produkt spożywczy nie miał tak gorzkiego smaku, mimo swej słodyczy.”

O ile w Europie cukier stawał się symbolem bogactwa i wyrafinowanego stylu życia, o tyle dla milionów Afrykanów oznaczał niewolę. Transportowani w nieludzkich warunkach do Nowego Świata, zmuszani byli do pracy na plantacjach w ekstremalnym klimacie. Współczesne standardy nie pozwoliłyby na taką skalę wyzysku, ale w czasach kolonialnych był to standard akceptowany przez europejskie potęgi. Pan Price pokazuje też, jak cukier wpływał na politykę i ekonomię. Brytyjskie imperium zbudowało swoją potęgę m.in. na podatkach od cukru, a francuskie kolonie na Karaibach były kluczowe dla gospodarki metropolii. To właśnie spory o podatki od cukru i inne towary kolonialne przyczyniły się pośrednio do rewolucji amerykańskiej.

„Wystarczy pomyśleć, że rewolucja, która dała początek Stanom Zjednoczonym, miała swoje źródła nie tylko w ideach wolności, ale i w praktycznym opodatkowaniu cukru.”

Wreszcie, Autor dotyka też współczesnych konsekwencji popularności cukru. Choć dziś nie wiąże się on już z niewolnictwem, to stał się symbolem problemów zdrowotnych: otyłości, cukrzycy, chorób cywilizacyjnych. Ironia losu polega na tym, że produkt, który kiedyś był luksusem dostępnym tylko dla elit, dziś jest jedną z głównych przyczyn problemów zdrowotnych w krajach rozwiniętych.

Wnioskiem płynącym z lektury jest to, że powinniśmy bardziej doceniać to, co jemy – nie tylko pod względem zdrowotnym, ale również kulturowym i historycznym. Książka „50 produktów spożywczych, które zmieniły bieg historii” to świetna propozycja dla wszystkich ciekawych świata, którzy chcą spojrzeć na historię z nietypowej, smakowitej perspektywy.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Almapress

sobota, 19 lipca 2025

Naród dumny historią





 „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie.”

Ignacy Jan Paderewski


Książka „Najkrótszą drogą do kraju. 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa” autorstwa Pana Piotra Chmielowca to jedna z ważniejszych pozycji poświęconych historii Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wydana przez Instytut Pamięci Narodowej w 2025 roku, wpisuje się w szerszy nurt przywracania pamięci o polskich żołnierzach walczących u boku aliantów podczas II wojny światowej. Publikacja ta nie tylko dokumentuje wojskowe aspekty działalności 1 SBS, ale też wpisuje się w refleksję nad tragedią pokolenia, które chciało walczyć „najkrótszą drogą do kraju”, lecz nigdy tam nie powróciło.

Wątek powstania 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej w 1941 roku wiąże się z wizją stworzenia elitarnej jednostki gotowej do desantu na terytorium okupowanej Polski. Jej twórca i pierwszy dowódca – gen. Stanisław Sosabowski – już podczas kampanii wrześniowej 1939 r. dał się poznać jako nie tylko odważny dowódca, ale też człowiek o dużej intuicji politycznej i organizacyjnej. Ważnym aspektem formowania brygady była niezależność – jednostka ta miała podlegać wyłącznie Naczelnemu Wodzowi Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a nie strukturze brytyjskiej. Ta samodzielność miała zapewnić wykorzystanie jej zgodnie z polskimi interesami – zwłaszcza w momencie wybuchu ogólnonarodowego powstania w Polsce. Brygada nie była tylko jednostką wojskową – była ideą i symbolem nadziei. Składała się z ochotników, którzy w czasie wojny przeszli przez syberyjskie łagry, kampanię norweską, francuską, więzienia niemieckie i sowieckie. Wszyscy łączyli się wokół jednego celu – wrócić do Polski z bronią w ręku. Szczególnym symbolem była tarcza noszona na rękawie munduru – orzeł spadochronowy na czerwonym tle z napisem „Poland”. Obok niej pojawiał się także znak brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej, ale Polacy zawsze podkreślali swoją odrębność.

Brygada była pierwszą tego typu formacją w historii Wojska Polskiego. Szkolenia, prowadzone m.in. w Largo House w Szkocji i w Ringway pod Manchesterem, obejmowały nie tylko skoki ze spadochronem, ale też walkę wręcz, dywersję, radiotelegrafię, szyfrowanie, zakładanie ładunków wybuchowych – umiejętności wykorzystywane potem przez cichociemnych, z których większość wywodziła się właśnie z tej brygady. Brygada była również miejscem integracji środowisk bardzo zróżnicowanych – byli tam chłopi i inteligenci, żołnierze z Syberii i polscy emigranci. Pan Chmielowiec poświęca sporo miejsca codziennemu życiu żołnierzy, ich zmaganiom z tęsknotą, konfliktom w kompaniach, a także kształtującej się wśród nich wspólnej kulturze oporu i dyscypliny.

Operacja Market Garden (wrzesień 1944) to najważniejszy epizod bojowy w historii 1 SBS, ale też najbardziej dramatyczny. Autor rekonstruuje nie tylko przebieg walk, ale też napięcia między dowództwami. Wysoki poziom strat (ponad 35%), chaos organizacyjny, błędne rozkazy oraz nieudana przeprawa przez Ren doprowadziły do niezasłużonego obciążenia Sosabowskiego winą za porażkę. To jedna z tragiczniejszych kart tej historii – zarówno brytyjski marszałek Montgomery, jak i inni dowódcy zbagatelizowali głosy polskich oficerów, a następnie politycznie wyeliminowali Sosabowskiego z dalszego dowodzenia. Wątek ten jest kluczowy dla zrozumienia, jak wierność zasadom i niezależne myślenie mogą prowadzić do marginalizacji – choć po wojnie prawda o tym, kto zawinił, została przywrócona (m.in. przez film O jeden most za daleko i działania historyków), to przez wiele lat 1 SBS i jej dowódca byli w cieniu.

Po wojnie większość żołnierzy brygady nie wróciła do Polski – nie mogli tego zrobić ze względu na represje ze strony władz komunistycznych. Wielu z nich zostało w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii. Żyli często w biedzie i zapomnieniu. Generał Sosabowski zmarł w Londynie w 1967 roku, jako zwykły robotnik fabryczny, nie doczekawszy się rehabilitacji. Dopiero w XXI wieku Polska zaczęła oficjalnie oddawać im należny honor. W 2006 roku prezydent Lech Kaczyński pośmiertnie odznaczył generała Sosabowskiego Orderem Orła Białego. W 2010 r. w Driel (Holandia) powstał pomnik upamiętniający udział 1 SBS w Market Garden. Książka Pana Chmielowca ma wartość nie tylko historyczną, ale też edukacyjną. Pokazuje, że honor, lojalność, odpowiedzialność i niezłomność nie zawsze prowadzą do sukcesu, ale zawsze pozostają moralnym fundamentem. Publikacja może być z powodzeniem wykorzystywana w szkołach średnich i na uczelniach jako materiał do nauczania o II wojnie światowej, emigracji i walce o niepodległość. Współczesna młodzież – żyjąca w czasach pokoju – może dzięki tej książce zrozumieć, czym jest prawdziwe poświęcenie, służba i tragizm wyboru, kiedy lojalność wobec ojczyzny zderza się z realiami geopolityki.

„Najkrótszą drogą do kraju” to książka o brygadzie, która nie dotarła do kraju, ale pozostawiła po sobie najdłuższą pamięć. Jej żołnierze chcieli zrzucić się na spadochronach w Polsce, walczyć o Warszawę, zakończyć okupację. Zamiast tego zostali rzuceni w wir źle zaplanowanej operacji, a potem zapomniani przez sojuszników i zdradzeni przez historię. Dzięki publikacji Pana Piotra Chmielowca ta pamięć powraca. Książka nie tylko rzetelnie opisuje dzieje brygady, ale przywraca jej należne miejsce w narodowej świadomości. To nie tylko historia wojskowa – to opowieść o polskich marzeniach, walce, upokorzeniu i odrodzeniu pamięci.

Po wojnie PRL nie kontynuował tradycji ani 1 SBS, ani Cichociemnych. Jednak po 1989 roku, w III RP, formacje takie jak GROM czy Jednostka Wojskowa Komandosów w Lublińcu odwołują się bezpośrednio do dziedzictwa brygady Sosabowskiego i Cichociemnych. W dzisiejszych polskich siłach specjalnych istnieje świadomość tego rodowodu – zarówno pod względem taktycznym (szkolenia spadochronowe, działania za linią frontu), jak i etycznym (motywacja ideowa, służba Ojczyźnie ponad interesy polityczne). 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa była kolebką polskiego spadochroniarstwa wojskowego i duchowym zapleczem Cichociemnych. Choć nie wylądowała nigdy w Polsce jako całość, jej żołnierze wielokrotnie lądowali w nocy na polskich polach, by wspierać Armię Krajową. Tym samym brygada zrealizowała swój cel – walczyła „najkrótszą drogą do kraju”, przez powietrze, przez ryzyko, przez poświęcenie.

Książkę do recenzji otrzymałam od Instytutu Pamięci Narodowej

Kto nie pracuje...

  Milton Friedman "Nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad." Współczesny świat jest przesiąknięty ekonomią. Codziennie podejmujemy...