Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Obyczajowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Obyczajowe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 sierpnia 2025

Wszystko ma swoje priorytety




„Każde stworzenie ma prawo do życia, szacunku i miłości.”

Albert Schweitzer



W literaturze XXI wieku coraz częściej powraca pytanie o miejsce człowieka w świecie natury. W obliczu katastrofy klimatycznej, masowego wymierania gatunków i kryzysu bioróżnorodności, twórcy kultury próbują wypracować nowy język opowieści o świecie – taki, który pozwoli spojrzeć na przyrodę nie jako na tło ludzkiego istnienia, ale jako pełnoprawny podmiot współistnienia. Jedną z najbardziej przejmujących prób tego rodzaju jest debiutancka powieść Pani Iidy Turpeinen pt. Żywe istoty, która ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Pani Turpeinen, z wykształcenia literaturoznawczyni, stworzyła dzieło niezwykle dojrzałe, wielowarstwowe i wykraczające poza granice klasycznej prozy historycznej czy ekologicznej. To książka, która łączy literaturę piękną z nauką, fikcję z faktami, refleksję filozoficzną z dramatem ludzkim i nie-ludzkim. Centralną osią narracji jest historia krowy morskiej Stellera (Hydrodamalis gigas) – ogromnego, łagodnego ssaka morskiego odkrytego w XVIII wieku przez niemieckiego przyrodnika Georga Wilhelma Stellera i… wytępionego przez człowieka w ciągu niespełna trzech dekad. Powieść składa się z trzech przeplatających się w czasie części, które ukazują losy ludzi związanych z historią istnienia – i wyginięcia – krowy morskiej:

XVIII wiek – Steller, uczestnik rosyjskiej wyprawy geograficznej na Kamczatkę, obserwuje i opisuje nowe, nieznane stworzenie. Zachwyt szybko miesza się z rozpaczą, gdy uświadamia sobie, że człowiek jest największym zagrożeniem dla tego łagodnego giganta. Narracja jest tu szczególnie wstrząsająca, ponieważ pokazuje, jak nauka i kolonializm mogą iść w parze z destrukcją.

XIX wiek – rosyjski gubernator na Alasce i jego rodzina próbują odkopać przeszłość, dosłownie i symbolicznie. Szukają szczątków, dowodów istnienia tego, co już zniknęło. Ich działania są pełne napięcia między chęcią odkrywania a nieuchronnością zapomnienia.

XX wiek – pracownicy Muzeum Historii Naturalnej w Helsinkach rekonstruują szkielet krowy morskiej – niemal, jak mitologiczne stworzenie – tworząc z niego obiekt wystawowy, ale też symbol utraty i niemożności przywrócenia życia temu, co raz już zostało zniszczone.

Taka konstrukcja pozwala Autorce pokazać, jak przez stulecia zmieniało się ludzkie podejście do natury: od kolonialnej eksploatacji, przez romantyczne pragnienie zachowania śladów, aż po dzisiejszą refleksję muzealno-naukową, w której życie zostaje zastąpione rekonstrukcją. Pani Turpeinen nie oskarża wprost. Jej proza nie jest publicystyką ekologiczną, lecz subtelną, niemal poetycką medytacją nad rolą człowieka w świecie, który nie należy tylko do niego. Pokazuje ludzi jako istoty uwikłane w sprzeczne motywacje: ciekawość, chęć zrozumienia, ale też chciwość, ignorancję i krótkowzroczność. W książce nie ma jednoznacznych bohaterów ani złoczyńców. Każda z postaci nosi w sobie zarówno pragnienie ocalenia, jak i pierwiastek destrukcji.

Narracja prowadzona jest z różnych perspektyw, ale żaden głos nie należy do samej krowy morskiej. Jej istnienie przemyka przez karty książki jak cień – żywa istota, która została zepchnięta na margines historii, a dziś istnieje jedynie jako zapis, szkielet, wspomnienie. Ten zabieg formalny świetnie oddaje główną myśl książki: że wiele form życia znika niepostrzeżenie, a nasze próby ich "upamiętniania" są spóźnione i często zbyt powierzchowne. "Żywe istoty" to także książka o żałobie – nie tylko tej po stracie bliskiej osoby, ale głębszej, egzystencjalnej, związanej z utratą czegoś większego: bioróżnorodności, harmonii z przyrodą, zdolności do współodczuwania. Pani Turpeinen nie oferuje łatwego katharsis. Zamiast tego proponuje coś rzadszego – próbę pogodzenia się z rzeczywistością straty i zaakceptowania własnej odpowiedzialności.

Literatura w ujęciu Autorki może pełnić rolę rytuału przejścia, rodzaju świeckiego sakramentu, który pozwala spojrzeć wstecz nie po to, by się zadręczać winą, lecz by odnaleźć siłę do zmiany przyszłości. Nie chodzi tu o proste „ekologiczne przesłanie”, ale o głębsze pytania: Jak opowiadać o tych, którzy już nie mają głosu? Jak mówić o śmierci gatunków w sposób, który nie znieczula, ale otwiera oczy? Styl Pani Turpeinen jest oszczędny, ale bogaty emocjonalnie. Pisarka unika patosu, a jednocześnie jej język ma coś z elegii – lirycznej pieśni żałobnej. Zderzenie precyzyjnego języka nauk przyrodniczych z poetycką wrażliwością czyni tę powieść wyjątkową. To nie tyle fabuła w klasycznym sensie, ile narracyjne palimpsesty – nakładające się warstwy historii, emocji i znaczeń, które czytelnik musi sam rozwikłać.

W kontekście współczesnych wyzwań, takich jak zmiany klimatyczne, masowe wymieranie gatunków czy zanik więzi człowieka z przyrodą, "Żywe istoty" nabierają nowego znaczenia. To nie tylko książka o jednym gatunku ssaka morskiego. To opowieść o wszystkich istotach, które przestaliśmy zauważać – i o nas samych, jako gatunku zagubionym we własnej dominacji. Żywe istoty to powieść, która pozostaje w czytelniku długo po przeczytaniu ostatniej strony. To nie tylko elegia dla wymarłego gatunku, ale także delikatny, a jednocześnie mocny głos w globalnej debacie o odpowiedzialności człowieka za świat, który dzieli z innymi formami życia. Pani Iida Turpeinen stworzyła książkę wykraczającą poza granice literatury – dzieło, które może stać się ważnym narzędziem empatii, refleksji i przemiany.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Poznańskie

 

niedziela, 13 lipca 2025

Przyjaciel i nie tylko






 „Psu jest wszystko jedno, czy jesteś biedny, czy bogaty, wykształcony czy analfabeta, mądry czy głupi. Daj mu serce, a on odda ci swoje”.


John Grogan



W świecie, który nieustannie przyspiesza, a człowiek coraz mocniej oddala się od natury i samego siebie, Pani Claudie Hunzinger proponuje coś zupełnie innego: zatrzymanie. Jej powieść „Pies przy moim stole” to literacki manifest życia prostego, zakorzenionego w przyrodzie, miłości i czułości codziennych rytuałów. Nie jest to książka, którą „czyta się jednym tchem”. To opowieść, którą się przeżywa – powoli, z uwagą, zmysłami.

Wbrew tytułowi, pies – przygarnięty przez parę starszych ludzi – nie jest jedynie zwierzęciem towarzyszącym. Jest symbolem. Przypomina o świecie instynktów, bezwarunkowej lojalności i życia w zgodzie z tym, co naturalne. Jego obecność przy stole – miejscu symbolicznym, wspólnym, ludzkim – narusza pewien porządek, a zarazem go odbudowuje. To zwierzę uczy bohaterów na nowo „bycia razem”, pokazując, że miłość i troska nie mają wieku, a wrażliwość może być najważniejszym aktem oporu wobec chłodnego, zdehumanizowanego świata. Autorka, sama będąc kobietą dojrzałą, z niezwykłą siłą opowiada o starzeniu się – bez lukru, ale i bez rozpaczy. Bohaterka nie ucieka przed starością. Wręcz przeciwnie – oswaja ją, osadza w codziennych czynnościach, w spacerach po lesie, w rozmowach z mężem, w pielęgnowaniu ciała i duszy. Jej starość nie jest schyłkiem, lecz pełnią. Las, w którym mieszka, nie jest ucieczką od świata, ale raczej jego esencją – miejscem, gdzie natura wciąż ma głos, a człowiek nie jest królem, lecz jednym z wielu uczestników życia.

W warstwie literackiej „Pies przy moim stole” jest dziełem świadomym i intertekstualnym. Narracja przypomina dziennik – fragmentaryczny, pełen dygresji, cytatów i odniesień do dzieł innych twórców. Pani Hunzinger nie ukrywa swojej erudycji, ale też jej nie afiszuje – raczej pozwala, by myśli bohaterki naturalnie krążyły wokół tekstów kultury, które ukształtowały jej spojrzenie na świat. Odnajdziemy tu echa Rousseau, Simone de Beauvoir, Henry’ego Davida Thoreau, Virginii Woolf czy Marguerite Duras. Styl Autorki to swoista mieszanka eseju, autobiografii i prozy poetyckiej. Język – delikatny, zmysłowy, pełen metafor – koresponduje z tematyką: mówi nie tylko o świecie, ale również językiem tego świata. Przyroda nie jest tłem, lecz współtwórcą narracji – padający deszcz, zapach ziemi, ruch psa stają się akapitami niewypowiedzianego. Forma literacka książki wymaga od czytelnika współuczestnictwa – nie daje gotowych odpowiedzi, nie prowadzi za rękę. To bardziej intymna rozmowa niż linearna opowieść. W tym sensie Pani Hunzinger zbliża się do tradycji literatury filozoficznej, a Jej powieść staje się czymś więcej niż tylko fabułą – staje się doświadczeniem egzystencjalnym.

Choć książka jest bardzo osobista, ma także wymiar uniwersalny i – nie bójmy się tego słowa – polityczny. Autorka krytykuje konsumpcyjny świat, upadek relacji międzyludzkich, marginalizację osób starszych i degradację środowiska. Ale czyni to nie w formie manifestu, lecz za pomocą subtelnych obrazów i przykładów. Jej czułość wobec psa, męża, lasu – to forma sprzeciwu wobec świata zdominowanego przez brutalność, pośpiech i egoizm. W tym aspekcie książka wpisuje się również w nurt literatury ekologicznej oraz feministycznej – promującej życie oparte na trosce, a nie dominacji. „Pies przy moim stole” to książka nie tyle do czytania, co do smakowania – jak filiżanka herbaty pita w ciszy przy kominku. To opowieść o miłości – nie tej młodzieńczej, lecz dojrzałej, cierpliwej i zakorzenionej. O życiu w zgodzie z naturą – nie tylko tą zewnętrzną, ale i własną, wewnętrzną. W warstwie literackiej to powieść subtelna i refleksyjna, wymagająca od czytelnika uważności i gotowości na zwolnienie tempa. Zamiast dynamicznej akcji – medytacja nad codziennością. Zamiast bohatera-herosa – kobieta w lesie z psem i miłością do świata.



To literatura, która zostaje z czytelnikiem na długo, jak ślad łapy na śniegu – prosty, cichy, ale głęboki. Przejmująca, ciepła więź między postaciami: autorką, jej mężem i psem. Krajobraz i natura jako bohaterowie powieści – są pełne symboliki i siły. Piękny, poetycki styl pisania, odpowiedni do wolnego, refleksyjnego czytania.

Co wyróżnia tę książkę?

Nagroda Femina 2022 – jedno z najważniejszych wyróżnień literackich we Francji

Patronat Instytutu Francuskiego w Polsce – książka została wyróżniona i dofinansowana w ramach Programu Boy‑Żeleński, sygnalizując jej literacką i kulturową wagę.

Głębokie przesłanie ekologiczno‑feministyczne – autorka używa życia codziennego jako punktu wyjścia do alarmu o kondycję planety i status kobiety w późnej dorosłości .

„Pies przy moim stole” to melancholijna, przemyślana opowieść o miłości, naturze i przemijaniu. To lektura dla tych, którzy lubią zatrzymać się w biegu, wsłuchać w oddechy lasu i poczuć, że mały, codzienny gest – jak ułożenie psa przy stole – może być opowieścią o całym życiu. Jeśli cenisz refleksyjną literaturę, osadzoną w klimacie slow life i głęboko osadzoną w naturze, ta książka jest zdecydowanie warta uwagi.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Nowe

czwartek, 10 lipca 2025

Kemet - Egipskie odkrycie




"Kair doskonale unaocznia społeczne przepaści. Można podziwiać pełne ornamentów budynki z lat trzydziestych i czterdziestych, jak w Paryżu, mauretańskie kamienice w Heliopolis, apartamentowce w Maadi i przerazić się Miastami Umarłych, w których trzy-cztery miliony ludzi żyją na cmentarzach, walcząc o przeżycie z dnia na dzień. Te otchłanie nędzy to także magazyny części zamiennych. Ludzkich. Słyszałem, że na podziemnym rynku organów nerka czy wątroba kosztują siedem i pół tysiąca dolarów".

Artur Domasłowski



Cztery kobiety – Olga, Paulina, Marzena i Alicja – spotykają się po piętnastu latach od matury. Zamiast banalnego spotkania w rodzinnym mieście wybierają nietuzinkową przygodę: rejs po Nilu, przez serce starożytnego i współczesnego Egiptu. Brzmi jak wymarzone wakacje? Tylko na pierwszy rzut oka. Pani Magdalena Stępień od pierwszych stron subtelnie pokazuje, że ta podróż wcale nie będzie tylko słońcem i piramidami – ale także konfrontacją z niewypowiedzianym, z tym, co przez lata było przemilczane lub sztucznie podtrzymywane.

„Kemet” to książka, która łączy trzy warstwy:

Psychologiczną – pokazującą ewolucję przyjaźni, przemilczenia i emocjonalne tarcia między czterema zupełnie różnymi kobietami; Obyczajową – opisującą kobiecą codzienność, rozczarowania i życiowe wybory; Podróżniczą – przybliżającą Egipt z jego kontrastami: od majestatycznych świątyń po zwykłe ulice Kairu, pełne ludzi, sprzeczności i hałasu.

Autorka świetnie balansuje między ironią a powagą. Dialogi są naturalne, momentami błyskotliwe, ale nie brakuje też cichych, refleksyjnych momentów – kiedy bohaterki konfrontują się z własną przeszłością, samotnością lub iluzjami o szczęściu.

Pani Magdalena Stępień wprowadza nas w intensywny i emocjonalny świat bohaterek już od pierwszych stron:

„Wakacje, które miały wszystko naprawić. A rozdrapały wszystko, co jeszcze się trzymało.”

To zdanie doskonale oddaje dualizm: z jednej strony wakacyjna ekscytacja, z drugiej – emocjonalny chaos, który podróż potęguje. Egipt nie jest tu tylko „tłem” – staje się katalizatorem, który uwypukla skrywane urazy i napięcia.

Egipskie słońce symbolizuje tutaj coś więcej niż klimat – to siła, która wyzwala emocje, demaskuje iluzje i uświadamia bohaterkom, ile w ich relacjach jest autentyczności, a ile pozorówJednym z najważniejszych walorów książki Pisarki, jest sposób, w jaki Egipt nie tylko funkcjonuje jako egzotyczne tło podróży, ale staje się aktywnym lustrem dla emocji, napięć i kontrastów bohaterek. To kraj, który jednocześnie fascynuje, przytłacza i prowokuje do refleksji. Autorka wprowadza wiele odniesień do kultury starożytnej – Kemet, czyli nazwa używana przez samych Egipcjan na określenie swojego kraju, oznacza „Czarna Ziemia”. Ten pierwotny, uświęcony obraz staje się dla bohaterek symbolem porządku, harmonii, ale też tajemnicy. Zwiedzanie Doliny Królów czy świątyń Abu Simbel wywołuje u postaci poczucie obcowania z czymś większym niż one same. Sugeruje to, że kontakt z dawną cywilizacją może działać jak katastroficzne oczyszczenie – odsłaniając to, co ukryte pod powierzchnią codziennych masek. Jednocześnie książka prezentuje Egipt współczesny w sposób zniuansowany, unikając orientalizmu. Nie ma tu pocztówkowego „raju turysty”, lecz realne miasto, realne ulice, realni ludzie – z ich problemami, nadziejami i frustracjami. Autorka pokazuje społeczne napięcia, m.in. związane z sytuacją kobiet, zderzeniem klas społecznych, religijną presją i postkolonialną tożsamością. Egipt jawi się jako kraj między epokami – nowoczesny i konserwatywny jednocześnie, pełen sprzeczności, w których także odbijają się emocjonalne rozdarcia bohaterek.

Ciekawie ukazany jest również motyw turystki z Europy Środkowej – kobiety wykształconej, niezależnej, ale jednocześnie uprzywilejowanej. Pisarka subtelnie wskazuje, jak często podróżni – nawet ci otwarci i wykształceni – nieświadomie wchodzą w rolę kolonialnego obserwatora: oceniają, fotografują, komentują, nie rozumiejąc pełni lokalnego kontekstu. Rejs po Nilu, hotelowe bufety, przewodnicy mówiący po polsku – to wszystko ukazuje, jak łatwo zatrzymać się na powierzchni „orientalnej przygody”, nie próbując naprawdę dotknąć kultury, której się doświadcza. Dla bohaterek to zderzenie staje się pretekstem do zadania sobie pytań: o to, co „autentyczne”, kto ma prawo oceniać inność, jak rozumieć własną wolność w kontekście innej kultury.

Pani Magdalena Stępień, dzięki własnym doświadczeniom podróżniczym i empatii kulturowej, tworzy obraz Egiptu niejednoznaczny i bogaty. Unika uproszczeń, pokazując kraj pełen piękna, ale i trudnych pytań – politycznych, społecznych, tożsamościowych. Dzięki temu „Kemet. Jubileusz na Nilu” to nie tylko powieść o przyjaźni czy kobiecej sile, ale również ważny głos w rozmowie o międzykulturowym zrozumieniu, empatii i odpowiedzialności za spojrzenie.

„Przyjaźń się nie kończy – ona się przeistacza. Czasem w coś silniejszego. Czasem w nic.”

„Egipt nie był tak inny, jak myślałyśmy. To my byłyśmy inne. Tylko że żadna nie miała odwagi tego przyznać.”

Takie cytaty pojawiają się w książce często – celne, nienachalne, zostające z czytelnikiem długo po zakończeniu lektury.

Plusy tej powieści to głębia psychologiczna postaci, interesująco zarysowany motyw podróży i zderzenia kultur, lekki styl, ale z dojrzałą treścią, refleksja nad kobiecą przyjaźnią i rolą czasu. Minusy (dla niektórych): mało akcji w klasycznym sensie – to bardziej „książka emocji” niż wydarzeń, niektóre wątki mogłyby być rozwinięte (np. życie lokalnych mieszkańców).

„Kemet. Jubileusz na Nilu” to powieść, która nie daje łatwych odpowiedzi. To książka o przyjaźni, która dojrzewa, pęka, przetrwa lub nie – ale zawsze coś zostawia. To również opowieść o kobietach – nie takich z okładek magazynów, ale prawdziwych, zmiennych, niejednoznacznych. Jeśli szukasz literatury, która pobudza do refleksji, daje szansę spojrzeć inaczej na relacje i samą siebie – Kemet jest strzałem w dziesiątkę.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Lava


 

poniedziałek, 3 lutego 2025

Obyczajowe zaskoczenie




„W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jest jak orzech, z którego po rozłupaniu zostaje sama skorupa. Ludzie za często dbają tylko o skorupę”.

Dorota Terakowska



Zawsze gdy wchodzę do sieci dużych księgarni jak np. Empik, czy Świat Książki dziwię się, że w kółko reklamują, tych samych Autorów w ogóle nie dają szansy wybić się tym, którzy na to zasługują. Skutkuje to tym, że ciągle czytamy to samo, bo większość z nich pisze na jedno kopyto. Czy naprawdę żywimy jakąś naukę z ciągłych książek Pana Mroza, czy Pani Bondy? Ilu Pisarzy pisze w podobnym stylu, a nie daje im się szansy i jak sami nie wydadzą swej powieści, to nawet nie wiemy, że istnieją?

Tak właśnie było z Panią Agnieszką Korol i Jej publikacją Listy z Jeziora. Autorka wszechstronna, bo napisała także książkę dla dzieci, natomiast Listy z jeziora, tak zafascynowały mnie opisem, że pomyślałam, muszę to przeczytać.

Kocham książki z zamkniętą społecznością, a tutaj taką mamy pensjonacik prowadzony przez Irenkę, miłą i ciepłą kobietę, która do pomocy ma zgraną ekipę lekko plotkarskich pracowników. Pewnego dnia nasza bohaterka otrzymuje tajemniczy list z pogróżkami, od tego zaczyna się jej nerwówka, bo nie każdy chce, aby jego tajemnice wyszły na wierzch. Do pensjonatu przyjeżdża, także dziwny gość, który nie wydaje się tym, za kogo się podaje i, mimo że powieść nie jest gruba, akcja rozkręca się już od pierwszej strony, a my czytając, ciągle czujemy niedosyt.

Bardzo, ale to bardzo żałuję, że to tylko 250 stron. Dla mnie Pisarka mogłaby stworzyć kilkutomowe dzieło właśnie w podobnym klimacie. Publikacja, od pierwszej linijki nasunęła mi na myśl twórczość Pana Bahdaja, Nienackiego, czy Szklarskiego, podobny styl i tempo, a to uważam duży komplement. Gdy czyta się Listy, ma się wrażenie, że człowiek przenosi się w czasie o dobre 30 lat kiedy książki były o czymś, a fabuła nie powalał wulgarnością i przemocą. Z reguły unikam obyczajówek, ale połączenie tego gatunku z kryminalikiem, tajemnicą i tak różnorodnymi bohaterami, to coś dla mnie. Chyba nie znajdziecie tej książki w Empiku w formie papierowej, myślę, że wiele książek zwłaszcza naszych polskich Pisarzy, jest na Empik za górnolotna. Wolimy czytać coś płytkiego, relaksującego, a tutaj niestety lub stety musimy pomyśleć, bo powieść ta zmusza nas do wejrzenia w głąb siebie.

Uczciwe mówię, że czekam na dalsze tego typu dzieła Autorki, ale mam wielką nadzieję, że w znacznie grubszym wydaniu tak co najmniej 500 stron😊 Bawiłam się cudnie, aż szkoda było mi odkładać tę zgraję barwnych bohaterów i żegnać Irenkę. Z bólem odłożyłam książkę, z całą pewnością będę do niej wracała, co u mnie jest zaskoczeniem, bo z reguły tego typu publikacje mam na jeden raz, ale ta mnie oczarowała. Jeśli kochacie książki obyczajowe z wątkiem tajemnicy oraz zamknięte grono, koniecznie dołóżcie Panią Korol do grona Pisarzy, których warto czytać.

Książkę do recenzji otrzymałam  dzięki uprzejmości Autorki

 

sobota, 23 marca 2024

Wielkie zaskoczenie



„Dusze wszystkie bez wyłączenia są w wiecznej przestrzeni i podług starodawnych wyobrażeń są obecnymi przy nas.(…) Są to duchy praojców naszych, zgasłych przed X wiekiem”.

Zorian Dołęga Chodakowski





Wysyp na powieści z wątkiem słowiańskim, pogańskim etc. zrobiły się w ostatnim czasie bardzo modne. Szczerze Mówiąc, nie za bardzo byłam do nich przekonana. Te motywy nigdy do mnie nie przemawiały, legendy, bóstwa, w to wszystko wplątana fabuła… Druga sprawa jest taka, że nie jestem przekonana do polskich Autorów, co już nie raz pisałam i raczej nie czytam tego typu literatury.

Książkę Kołatanie Pana Żaka, wzięłam do ręki, aby wyjść trochę ze swojej strefy komfortu i po prostu coś przeczytać w tej tematyce. Nigdy nie zapomnę, jak moja prababcia zawsze po kolacji wigilijnej zostawiała wszystko na stole, bo Dziadek przychodzi. Ta tradycja w dawnych czasach była bardzo popularna, jako dziecko napawała mnie odrobinę przerażeniem, a jednocześnie niezmiernie fascynowała. Dziś już tego nie praktykujemy, jako Rodzina, a szkoda to były naprawdę wspaniałe czasy. Wspominam o tym, ponieważ ta powieść, jest właśnie w tym klimacie i również mówi o tej tradycji.

Lata dziewięćdziesiąte XX wieku mamy naszego bohatera Piotra, który przygotowuje się do egzaminu na studia. W tym okresie spędza czas na wsi u babci, która została wdową i hołduje tradycji pozostawiania dodatkowego talerza dla zmarłego męża. Piotr podchodzi do tego, jak do zabobonu, jednocześnie uważając to za bzdurę. Ciąg zdarzeń przekonuje chłopaka, że to babcia ma rację, zaczyna wierzyć w moc zapalonej gromnicy… Duch dziadka krąży nie tylko po domu, ale też po wsi i dostrzega więcej niż za życia. Bronek pilnie strzegąc wnuka, próbuje uchronić go przed katastrofą, mając za sobą jednak Cień…

I co? Fabuła tak emocjonująca, że zwracam honor tego typu publikacjom. Nie sądziłam, że to napiszę, ale ta powieść była genialna. Mamy tutaj wierzenia i tradycje starej słowiańszczyzny, oraz czasów gdy Polska sięgała od morza do morza. Świetnie wykreowani bohaterowie, wiele przemyśleń psychologicznych, pomieszanie tego co stare z tym, co nowe, zwroty akcji i mądrość życiowa… Po lekturze stwierdzam, że naprawdę warto było po tę pozycję sięgnąć. W ogóle oprawa jest genialna. Twarda okładka i ta grafika na brzegach. Na początku się nie przyglądałam, myślałam, że to jakieś patyki dopiero później sobie uświadomiłam, że to drzewa😊 super!

I tak wychodząc ze swoje bańki czytelniczej, sama nie wierząc, polecam Wam tę słowiańską powieść. Powrót do korzeni w nowym czytelniczym wydaniu, jest chyba czymś, czego potrzebujemy w dzisiejszych trudnych czasach i z całą pewnością Pan Artur Żak nam to daje. Czekam niecierpliwie na kolejną powieść Pisarza, a do Kołatania zapewne wrócę w okresie jesiennym, aby czuć klimat powieści jeszcze bardziej.

Książkę do receznji otrzymałam od Wydawnictwa Dobra Literatura


 

czwartek, 12 października 2023

Inna Frida



„Mam nadzieję, że śmierć jest radosna. Mam nadzieję, że nigdy nie wrócę.”

Frida Kahlo



Kiedy wybieram książkę po tytule, a nie po opisie na odwrocie dzieją się cuda. Czasami zastanawiam się, jak ja mogłam się na to zdecydować? Często, jednak dzieje się tak, że trafiam w dziesiątkę i jestem zachwycona. Tak właśnie było z pozycją Kucharka Fridy… Opowieść o znanej malarce podbiła moje serce, choć to bardziej historia zwykłych kobiet, które spotykając się, w najmniej spodziewanych momentach swojego życia zmieniają się pod swoim wpływem.

Pasjonaci sztuki o Fridzie Kahlo słyszeli zapewne nie jedno. Rok 1907 był na pewno pamiętnym dla takich znanych malarzy jak Pablo Picasso, czy Salvador Dali, którzy kochali się w twórczości Fridy i celebrowali jej urodziny. Sławą okrył ją także romans z Lwem Trockim znanym politykiem rosyjskim, tuż pod nosem jego żony. Skandal odbił się echem i zmusił Trockich do opuszczenia domu artystki. Po roku 1920 nikt nie przypuszczał, że nastolatka, która stawała się kobietą, wstąpi do komunistycznej partii Meksyku, niemal sto lat później zostanie okrzyknięta najbardziej znaczącą malarką świata.

Opowieść Kucharka Fridy, to inteligentna i wywołująca wiele emocji podróż pełna retrospekcji przedstawiająca nie tylko losy samej artystki, ale przede wszystkim wieloletnią przyjaźń, jaka łączył ją z kucharką Nayeli. Zanim zaczęłam czytać tę książkę, myślałam, że jest to pozycja biograficzna, okazało się, jednak że to powieść połączona z rewelacyjnymi wątkami historycznymi. Po raz kolejny dostałam do ręki publikację, która uczy, bawi i zmusza do myślenia.

Tehuanka Nayeli uciekając z domu trafia pod skrzydła Fridy Kahlo, która po wypadku ukrywa się w swej niebieskiej rezydencji w Meksyku. Między smakami, aromatami, butelkami wina obie panie nawiązują przyjaźń, która naznacza losy ich obu. Po wielu latach wnuczka Nayeli mieszkająca w Buenos Aires odkrywa obraz, który może odmienić jej życie. Pisarka ukazuje nam Fridę Kahlo w sposób, jak najbardziej ludzki. Znana z zamknięcia w sobie malarka, unikająca otoczenia w powieści Pani Etchevez rysuje się w barwach szczerej przyjaźni i głębokiego człowieczeństwa.

Osobiście nie jestem fanką twórczości Fridy Khalo, jej obrazy mają w sobie coś tak samo niepokojącego, jak te Edwarda Muncha, jednak muszę przyznać, że Książka Kucharka Fridy mnie zachwyciła. Dwie kobiety, dwie historie i dwa światy, które nigdy nie spotkałyby się w normalnych okolicznościach. Zbieg okoliczności może zmienić nie jedno życie. Polecam bez dwóch zdań.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa LeTra


 

środa, 16 sierpnia 2023

Mistrzostwo Perr



„- Słuchajcie, mama mówi, że umiera!

- Jak to umiera! My tu mamy ważne sprawy”!

Sławomir Mrożek





Relacje rodzinne w książkach, to temat, który pojawia się niezwykle często. Nawet w kryminałach, gdzie fabuła kręci się wokół zbrodni, temat rodziny przewija się, aż do ostatniej strony, nie mówiąc już o książkach dla dzieci, czy obyczajówkach. Są Autorzy, którzy słyną z pisania jednego gatunku Pani M.M Perr, jest jedną z nich, a mianowicie bardzo dobrą mistrzynią krwawego thrillera. W tym miesiącu jednak wyszła Jej najnowsza powieść, która powstała w duchu obyczajowym, co może być mylące jeśli popatrzy się na okładkę, ja myślałam, że to kolejna seria ciekawie poprowadzonej zbrodni.

Wszystkie winy mojej matki, bo o tej książce mowa nawet tytułem nie sugerują, że Pisarka postanowiła napisać coś innego niż do tej pory. Jak to wyszło? Gdy Pani Socha postanowiła pisać kryminały, pomyślałam, nie stanowczo nie, ale po zapoznaniu się z książką Pani Perr doszłam do wniosku, że ta Autorka może w sumie pisać jaki gatunek chce, a i tak będzie to dobre. Po tym, jak minęło moje zaskoczenie, że nie dostałam thrillera, zasiadłam do lektury, którą szybko ukończyłam, bo pozycja okazała się mimo trudnych tematów naprawdę wartka, ciekawa i intrygująca.

Na początku muszę napisać, że myślałam, że nazwisko Perr, jest zagraniczne… A ja zazwyczaj zagraniczne książki czytam w ciemno, to z polskimi mam problem. Gdy już podniosłam się z zaskoczenia, myślę sobie dobra, okładka sugeruje, że nie będzie źle, czytam. Mamy tutaj Zu, krakowską artystkę, która trafia do szpitala w ciężkim stanie z problemami z pamięcią i ranami na dłoniach. Do szpitala przyjeżdża, także jej córka, z którą kobieta nie widziała się przez długie lata. Okazuje się, że relacje obu pań są bardzo skomplikowane z powodu wydarzeń z przeszłości. Mimo to Gabriela wraca do rodzinnego domu, który zastaje w stanie katastrofalnym. Nasza bohaterka próbuje posprzątać te cztery kąty, ale to zmusza ją do cofnięcia się w przeszłość, zagłębienia w teraźniejszość i nawiązanie na nowo relacji z matką.

Fakt, jest to obyczajówka pełną parą, z tajemnicą rodzinną w tle, co ja po prostu uwielbiam. Im więcej sekretów tym dla mnie lepiej, poza tym książka ma mocną stronę psychologiczną, co również cenię sobie w takich pozycjach. Zagadkowość okładki kiedy czytelnik nie jest w stanie stwierdzić gatunku, to moim zdaniem majstersztyk. Najbardziej zaskakujące dla mnie, jest to, że ja nie przepadam za obyczajówkami w wykonaniu polskich Pisarzy, bo są dla mnie nudne, a ta wciągnęła mnie do tego stopnia, że przeczytałabym coś jeszcze w tym klimacie. Pani Perr, to już kolejny nasz Autor, który zaczyna obalać moją tezę o fatalności polskiej literatury współczesne, co nie ukrywam, bardzo mnie cieszy. Jeśli kochacie zagadki rodzinne, retrospekcje, psychologiczne zwroty akcji, trudne relacje, oraz niebanalnych bohaterów ta pozycja, jest dla Was.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Prozami


 

niedziela, 25 czerwca 2023

Odkrycie roku



„Życie, jest dramatem i nawet istoty z natury swej najszlachetniejsze,

zaznać muszą goryczy zawistnego i kapryśnego losu”.



Nigdy nie sądziłam, że będę zachwycała się współczesną literaturą, a już na pewno nie tą obyczajowo – kryminalną. Nadszedł, jednak ten czas, kiedy postanowiłam sięgnąć po jedną z tego typu pozycji i o dziwo bardzo mi się podobała. Pani Katarzyna Targosz, jest moim tegorocznym odkryciem, a Jej pozycja Sanatorium Doktora Kramera hitem na moich półkach, mimo że polskim.

Od bardzo dawna jestem uprzedzona do naszych współczesnych Autorów, książki są z reguły na jedno kopyto, brak porywającej akcji, tacy sobie bohaterowie… No cóż, po prostu tego nie czytam, choć klasykę literatury polskiej, jak Orzeszkowa, czy Prus uwielbiam. Na pozycję Sanatorium doktora Kramera polowałam długo i muszę uczciwie przyznać, że to był strzał w dziesiątkę.

Sam opis pozycji kojarzył mi się z horrorem Zakonnica, do tego tajemnica posiadłości, zbrodnia w tle, ludzie pełni sekretów, musiałam to przeczytać. Na okładce, jest napisane, że jest to seria Opowieści z wiary, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło, ponieważ opis na to nie wskazywał. Bardzo lubię tę serię, więc tym bardziej byłam zaciekawiona i zaintrygowana.

Mamy tutaj luksusowy ośrodek leczenia zaburzeń psychicznych, jego mieszkańcy skarżą się, na nocne hałasy uważając, że stary budynek nawiedzany jest przez duchy. Przestraszeni domagają się od właścicielki, aby sprowadziła kogoś kompetentnego, kto zajmie się tym tematem. Dyrektor Aldona Gwież, prosi o pomoc zakon, wysłana przez niego zakonnica, to nie tylko znawczyni spraw duchowych, okazuje się bowiem, że przybywa ona z jeszcze inną misją. Siostra szybko zauważa, że w dawnym sanatorium Kramera dzieją się dziwne i osobliwe rzeczy. Akcja nabiera rozpędu, problemy się piętrzą, a bohaterowie nie są do końca jednoznaczni.

Książka mnie zaczarowała. Już od pierwszej strony spotykamy się z sekretem, problemem i mrokiem wokół akcji. Pozycję tę czyta się szybko, ponieważ zwroty akcji wciągają na całego. Zastanawiałam się, dlaczego właśnie Opowieści z wiary, ale faktycznie Pan Bóg każdemu z naszych bohaterów kreśli plan na życie. Fani zarówno powieści obyczajowych, jak i kryminału z wątkiem paranormalnym będą zachwyceni. Publikacja trzyma w napięciu, zaskakuje, aby ostatecznie poukładać się w całość. Nie sądziłam, że to napiszę, ale jest to jedna z tych pozycji, do których z pewnością będę wracała.

Całą serię Opowieści z wiary polecam, ale Sanatorium Doktora Kramera w szczególności. Czekam na kolejne, tak dobre pozycje Autorki.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa eSPe


 

piątek, 16 czerwca 2023

Powrót do klasyki


„Czasem sama prawda nie wystarcza, musisz mieć prawnika”.

Charles Dickens





W ostatnim czasie bardzo chętnie wracam do klasyki literatury, nie tylko polskiej, ale także zagranicznej. Z jakiegoś nieznanego mi powodu, ciągnie mnie w kierunku tej literatury i nadrabiam ubytki. Sięgając po publikacje Charlesa Dickensa, miałam wiele obaw, nie tylko jeśli chodzi o tematykę jego powieści, ale także sam język, oraz grubość tych publikacji.

Charles Dickens, jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Jego dzieła dają wyraz wrażliwości na niesprawiedliwość, krzywdę społeczną i bezduszność praw wobec ludzi ubogich. Realistyczny i drobiazgowy opis środowisk społecznych (mieszczańskich, biedoty miejskiej) zespalał z romantyczną atmosferą baśniowości i liryzmem. Stał się on jednym z lepszych kronikarzy ówczesnego Londynu. Kochał utrwalać postacie ekscentryków oraz dziwaków, co pozwoliło na lepszy pogląd na świat, w którym żył.

W pierwszej kolejności sięgnęłam po jego Samotnię, którą zareklamowano mi jako naprawdę jedną z lepszych pozycji klasycznych. Muszę napisać, że jej objętość mnie zaskoczyła, dwa obszerne tomy przedstawiające sprawę sądową Jarndyce przeciw Jarndyce oparte na prawdziwych wydarzeniach pochłonęły mnie bez reszty.

Dickens przedstawia nam ponury, mokry, mroczny wiktoriański Londyn pełen niesprawiedliwości społecznych. Tło, oraz sceneria samej książki bardzo mi się podobała, ogólnie uwielbiam takie klimaty i świetnie mi się tego typu dzieła czyta. Mamy tutaj bohaterkę Esther, ubogą sierotę, o nieznanym pochodzeniu, oraz pełną sekretów Lady Dedlock. Obie te panie spotykają się na Sali sądowej w sprawie Jarndyce kontra Jarndyce, która z każdym dniem robi się coraz bardziej skomplikowana. Zawiłości prawne, związane z nimi niedorzeczności sprawiają, że nie wiadomo komu ostatecznie, przypadnie wielki majątek. W tle mamy historię rodzinną, sekrety, dramaty oraz walkę o prawdę.

Mimo objętości Samotnia bardzo mi się podobała, oba tomy wspaniale oddają nie tylko miasto i jego najciemniejsze zakamarki, ale także skorumpowanie, opieszałość, czy kumoterstwa w świecie biurokratycznego prawa. Dodatkowym atutem powieści, jest podwójna narracja, która zabiera czytelnika w dwa zupełnie różne światy.

Samotnia, to także książka przedstawiająca całą panoramę życia i obyczajowości dziewiętnastowiecznej Anglii, dla mnie to wisienka na torcie. Bez wątpienia Dickens, jest jednym z wielkich pisarzy, do inspiracji jego twórczością przyznawali się np. Lew Tołstoj, czy George Orwell.

Wiem, że dwa tomy mogą przerażać. Dodatkowo staroświecki naprawdę mocno wyszukany język, w który trzeba się wbić, mogą na początku zniechęcać czytelnika. Mimo, to twórczość Charlesa Dickensa warto poznać. Myślę, że na pierwszy ogień raczej nie wybrałabym Samotni gdyby mi jej nie polecono, ale cieszę się, że się z nią zapoznałam. Z całą pewnością, jest to publikacją, którą warto znać.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Zysk i S-ka



 

Islam inaczej

  Dżalal ad-Din Rumi (XIII w.): „Jesteś nie kroplą w oceanie, jesteś całym oceanem w kropli.” Książka  „W świecie islamu. Przewodnik dla tur...