„Każde stworzenie ma prawo do życia, szacunku i miłości.”
Albert Schweitzer
W literaturze XXI wieku coraz częściej powraca pytanie o miejsce człowieka w świecie natury. W obliczu katastrofy klimatycznej, masowego wymierania gatunków i kryzysu bioróżnorodności, twórcy kultury próbują wypracować nowy język opowieści o świecie – taki, który pozwoli spojrzeć na przyrodę nie jako na tło ludzkiego istnienia, ale jako pełnoprawny podmiot współistnienia. Jedną z najbardziej przejmujących prób tego rodzaju jest debiutancka powieść Pani Iidy Turpeinen pt. Żywe istoty, która ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.
Pani Turpeinen, z wykształcenia literaturoznawczyni, stworzyła dzieło niezwykle dojrzałe, wielowarstwowe i wykraczające poza granice klasycznej prozy historycznej czy ekologicznej. To książka, która łączy literaturę piękną z nauką, fikcję z faktami, refleksję filozoficzną z dramatem ludzkim i nie-ludzkim. Centralną osią narracji jest historia krowy morskiej Stellera (Hydrodamalis gigas) – ogromnego, łagodnego ssaka morskiego odkrytego w XVIII wieku przez niemieckiego przyrodnika Georga Wilhelma Stellera i… wytępionego przez człowieka w ciągu niespełna trzech dekad. Powieść składa się z trzech przeplatających się w czasie części, które ukazują losy ludzi związanych z historią istnienia – i wyginięcia – krowy morskiej:
XVIII wiek – Steller, uczestnik rosyjskiej wyprawy geograficznej na Kamczatkę, obserwuje i opisuje nowe, nieznane stworzenie. Zachwyt szybko miesza się z rozpaczą, gdy uświadamia sobie, że człowiek jest największym zagrożeniem dla tego łagodnego giganta. Narracja jest tu szczególnie wstrząsająca, ponieważ pokazuje, jak nauka i kolonializm mogą iść w parze z destrukcją.
XIX wiek – rosyjski gubernator na Alasce i jego rodzina próbują odkopać przeszłość, dosłownie i symbolicznie. Szukają szczątków, dowodów istnienia tego, co już zniknęło. Ich działania są pełne napięcia między chęcią odkrywania a nieuchronnością zapomnienia.
XX wiek – pracownicy Muzeum Historii Naturalnej w Helsinkach rekonstruują szkielet krowy morskiej – niemal, jak mitologiczne stworzenie – tworząc z niego obiekt wystawowy, ale też symbol utraty i niemożności przywrócenia życia temu, co raz już zostało zniszczone.
Taka konstrukcja pozwala Autorce pokazać, jak przez stulecia zmieniało się ludzkie podejście do natury: od kolonialnej eksploatacji, przez romantyczne pragnienie zachowania śladów, aż po dzisiejszą refleksję muzealno-naukową, w której życie zostaje zastąpione rekonstrukcją. Pani Turpeinen nie oskarża wprost. Jej proza nie jest publicystyką ekologiczną, lecz subtelną, niemal poetycką medytacją nad rolą człowieka w świecie, który nie należy tylko do niego. Pokazuje ludzi jako istoty uwikłane w sprzeczne motywacje: ciekawość, chęć zrozumienia, ale też chciwość, ignorancję i krótkowzroczność. W książce nie ma jednoznacznych bohaterów ani złoczyńców. Każda z postaci nosi w sobie zarówno pragnienie ocalenia, jak i pierwiastek destrukcji.
Narracja prowadzona jest z różnych perspektyw, ale żaden głos nie należy do samej krowy morskiej. Jej istnienie przemyka przez karty książki jak cień – żywa istota, która została zepchnięta na margines historii, a dziś istnieje jedynie jako zapis, szkielet, wspomnienie. Ten zabieg formalny świetnie oddaje główną myśl książki: że wiele form życia znika niepostrzeżenie, a nasze próby ich "upamiętniania" są spóźnione i często zbyt powierzchowne. "Żywe istoty" to także książka o żałobie – nie tylko tej po stracie bliskiej osoby, ale głębszej, egzystencjalnej, związanej z utratą czegoś większego: bioróżnorodności, harmonii z przyrodą, zdolności do współodczuwania. Pani Turpeinen nie oferuje łatwego katharsis. Zamiast tego proponuje coś rzadszego – próbę pogodzenia się z rzeczywistością straty i zaakceptowania własnej odpowiedzialności.
Literatura w ujęciu Autorki może pełnić rolę rytuału przejścia, rodzaju świeckiego sakramentu, który pozwala spojrzeć wstecz nie po to, by się zadręczać winą, lecz by odnaleźć siłę do zmiany przyszłości. Nie chodzi tu o proste „ekologiczne przesłanie”, ale o głębsze pytania: Jak opowiadać o tych, którzy już nie mają głosu? Jak mówić o śmierci gatunków w sposób, który nie znieczula, ale otwiera oczy? Styl Pani Turpeinen jest oszczędny, ale bogaty emocjonalnie. Pisarka unika patosu, a jednocześnie jej język ma coś z elegii – lirycznej pieśni żałobnej. Zderzenie precyzyjnego języka nauk przyrodniczych z poetycką wrażliwością czyni tę powieść wyjątkową. To nie tyle fabuła w klasycznym sensie, ile narracyjne palimpsesty – nakładające się warstwy historii, emocji i znaczeń, które czytelnik musi sam rozwikłać.
W kontekście współczesnych wyzwań, takich jak zmiany klimatyczne, masowe wymieranie gatunków czy zanik więzi człowieka z przyrodą, "Żywe istoty" nabierają nowego znaczenia. To nie tylko książka o jednym gatunku ssaka morskiego. To opowieść o wszystkich istotach, które przestaliśmy zauważać – i o nas samych, jako gatunku zagubionym we własnej dominacji. Żywe istoty to powieść, która pozostaje w czytelniku długo po przeczytaniu ostatniej strony. To nie tylko elegia dla wymarłego gatunku, ale także delikatny, a jednocześnie mocny głos w globalnej debacie o odpowiedzialności człowieka za świat, który dzieli z innymi formami życia. Pani Iida Turpeinen stworzyła książkę wykraczającą poza granice literatury – dzieło, które może stać się ważnym narzędziem empatii, refleksji i przemiany.
Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Poznańskie