sobota, 19 lipca 2025

Niczym z Rodziny Soprano





„W każdej rodzinie jest coś, o czym się nie mówi. Coś, co zostaje przemilczane — i właśnie to przemilczenie najczęściej staje się trucizną.”

Delia Owens



Współczesna literatura kryminalna coraz częściej przekracza granice gatunku, sięgając głębiej niż tylko po klasyczne zagadki i tropy detektywistyczne. Przykładem takiego podejścia jest „Milcząca córka” Pani Emmy Christie — powieść, która pod pozorem thrillera psychologicznego porusza uniwersalne tematy: samotności, rodzinnego milczenia i emocjonalnych konsekwencji niespełnionych relacji.

Głównym bohaterem powieści jest Chris Morrison — dziennikarz śledczy, który przechodzi osobistą tragedię: jego żona leży w śpiączce, a kontakt z dorosłą córką Ruth niespodziewanie się urywa. Z czasem wychodzi na jaw, że ktoś próbuje udawać Ruth w mediach społecznościowych. Ta pozorna tajemnica staje się punktem wyjścia do znacznie głębszego śledztwa — nie tyle w sensie dziennikarskim, co emocjonalnym i rodzinnym.

Pani Christie z ogromną subtelnością ukazuje milczenie jako formę komunikacji — nie tylko Ruth milczy fizycznie, ale i cała rodzina od lat unikała prawdziwych rozmów, odsłaniania emocji, wyrażania bólu. Milczenie bohaterów nie jest puste — wręcz przeciwnie, pełne jest żalu, winy, potrzeby zrozumienia. To milczenie jest krzykiem, którego nikt nie chciał usłyszeć, a jego konsekwencje okazują się tragiczne. Autorka kreśli postacie nie jako nośniki akcji, ale jako psychologicznie złożone jednostki, które muszą skonfrontować się z przeszłością. Chris nie tylko poszukuje córki — poszukuje też siebie jako ojca, człowieka i partnera. Jego podróż to droga przez wspomnienia, błędne wybory i trudne emocje, które przez lata były wypierane. Pisarka pokazuje, jak łatwo jest zgubić bliskich w codziennej rutynie, jak prosto przeoczyć momenty, które potem stają się punktami zwrotnymi życia.

„Milczącej córce” dominuje atmosfera przytłaczającej niepewności. Edinburgh — szary, deszczowy, zimny — odbija emocje bohaterów, stając się niemal metaforą ich stanu psychicznego. To miasto nie tylko stanowi tło, ale wzmacnia uczucie izolacji i lęku, które przeszywa czytelnika niemal na każdej stronie.

Powieść nie daje prostych odpowiedzi. Nie oferuje łatwego katharsis, lecz uczciwe spojrzenie na to, czym jest odpowiedzialność emocjonalna. Zmusza do zastanowienia się nad tym, co mówimy swoim bliskim — i czego nie mówimy. Czy naprawdę znamy tych, z którymi dzielimy życie? Czy potrafimy wyrazić żal, zanim będzie za późno? „Milcząca córka” to książka, która przekracza ramy thrillera. To opowieść o tym, że prawdziwe tragedie często rozgrywają się nie w hałasie przestępstw, lecz w ciszy niezadanych pytań i niewypowiedzianych słów. To mocna, emocjonalna lektura, która zostaje z czytelnikiem długo po przewróceniu ostatniej strony.

Jeśli oczekujesz klasycznego kryminału z detektywistycznym schematem, tutaj znajdziesz raczej rodzinny dramat z twistami Jeśli nie przepadasz za mrocznymi, refleksyjnymi opowieściami — lepiej będzie odpuścić. Ta pozycja jest dla miłośników thrillerów psychologicznych, w których napięcie wynika z rodzinnych sekretów. Dla osób ceniących postaci z pełnym ładunkiem, emocjonalnym, czytelników, którzy oczekują opowieści nie tylko o zagadce, ale też o winie, stracie i milczeniu.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa LeTra

 

czwartek, 17 lipca 2025

Pociągiem przez świat





 

    „Pociąg to najpiękniejsza metafora życia – pełen zakrętów, postojów, pośpiechu i niespodzianek.”

                 Anonim

 

   Wiek pary, elektryczności i kolei to jednocześnie epoka industrializacji, przyspieszenia życia społecznego i przekształceń przestrzennych. Kolej stała się nie tylko jednym z najważniejszych wynalazków XIX wieku, lecz także symbolem postępu technicznego, ekspansji państwowej i społecznej mobilności. W książce „Koleje na świecie” (ang. Railroads Across North America, wyd. pol. 2008),  Pan Brian Solomon podejmuje próbę syntetycznego i zarazem ilustracyjnego ukazania globalnego rozwoju kolei, traktując ją jako zjawisko o charakterze wielowymiarowym: technicznym, społecznym, kulturowym i ekonomicznym. Autor zabiera czytelnika w podróż przez różne regiony świata, prezentując nie tylko różnorodność taboru czy infrastruktury, ale również konteksty polityczne, geograficzne i kulturowe, w których kolej funkcjonuje.

Jednym z wątków przewodnich książki  Pana Solomona jest ukazanie kolei jako narzędzia modernizacji państw i społeczeństw. Przykład kolei transsyberyjskiej, opisywany w książce, doskonale ilustruje, jak infrastruktura kolejowa była wykorzystywana jako środek integracji odległych terytoriów i realizacji polityki imperialnej. W przypadku Rosji linia ta stała się symbolicznym przedłużeniem władzy carskiej, umożliwiając nie tylko szybsze przemieszczanie się towarów i wojska, lecz także migrację ludności i rozbudowę osadnictwa na Syberii. Podobne zjawiska miały miejsce w Stanach Zjednoczonych, gdzie budowa tzw. kolei transkontynentalnej umożliwiła ekspansję osadnictwa na zachód i związanie gospodarki krajowej w jedną, spójną sieć. Pisarz zwraca uwagę, że infrastruktura kolejowa nie była jedynie efektem postępu technicznego, ale wręcz jego narzędziem – świadomą inwestycją polityczno-gospodarczą, często okupioną dużymi kosztami społecznymi, np. przesiedleniami ludności rdzennej, wyzyskiem robotników (w tym imigrantów) i przekształceniem krajobrazów naturalnych.

Znaczącą cechą książki, rzadko spotykaną w literaturze transportowej, jest nacisk na wymiar estetyczny i kulturowy kolei. Autor nie ogranicza się do technicznego opisu lokomotyw i torowisk, ale umieszcza kolej w szerszym kontekście krajobrazu kulturowego. Zdjęcia i opisy tras przebiegających przez Andy, Alpy, Himalaje czy australijskie pustkowia pokazują, że kolej wkracza nie tylko w przestrzeń geograficzną, ale również symboliczną – staje się pośrednikiem między cywilizacją a naturą. W ujęciu  Pana Solomona kolej jawi się jako forma współczesnego romantyzmu – potężna, zmechanizowana siła, która przecina dziewicze przestrzenie, a jednocześnie umożliwia ich poznanie. W tym sensie książka stanowi również refleksję nad wpływem infrastruktury na percepcję przestrzeni – krajobraz kolejowy to przecież nie tylko widok z okna pociągu, ale także sposób organizacji przestrzeni społecznej (przystanki, dworce, węzły kolejowe, osiedla przytorowe).

Pisarz ukazuje kolej jako zjawisko globalne, ale niejednolite. W różnych częściach świata kolej rozwinęła się w odmienny sposób, co wynikało zarówno z warunków naturalnych (klimat, ukształtowanie terenu), jak i uwarunkowań politycznych oraz kulturowych. W Europie Zachodniej systemy kolejowe były przez dekady modernizowane i integrowane, co zaowocowało powstaniem m.in. szybkich kolei TGV we Francji czy ICE w Niemczech. W Azji – zwłaszcza w Japonii i Chinach – kolej stała się symbolem rozwoju technologicznego i ekonomicznej potęgi państw. Z kolei w Ameryce Południowej czy Afryce kolej często pełni funkcję marginalną lub została zaniedbana w wyniku neoliberalnych reform i dominacji transportu drogowego.  Pan Solomon dostrzega te nierówności i wskazuje, że kolej może być zarówno narzędziem emancypacji społecznej, jak i ofiarą globalnych procesów deregulacji i prywatyzacji. Interesującym aspektem książki jest także prezentacja różnic w standardach technicznych – np. rozstawach torów, sposobach zasilania, systemach sygnalizacji – które pokazują, że kolej nie jest systemem uniwersalnym, lecz ciągle zależnym od kontekstu lokalnego.

Jednym z kluczowych wątków podjętych przez Autora jest problem przyszłości kolei w kontekście globalnych wyzwań.  Pan Solomon przywołuje argumenty ekologiczne – niski poziom emisji CO₂, efektywność energetyczna, możliwość integracji z transportem miejskim – które czynią kolej jednym z najbardziej zrównoważonych środków transportu zbiorowego. Przykłady dynamicznego rozwoju kolei dużych prędkości (Chiny, Hiszpania, Japonia) stanowią dowód, że kolej może stać się realną alternatywą dla krótkich lotów czy indywidualnego transportu samochodowego. Jednak Autor nie ukrywa również zagrożeń: niedoinwestowanie kolei w krajach rozwijających się, brak woli politycznej, fragmentaryzacja zarządzania, czy też rywalizacja z sektorem lotniczym. W tym sensie „Koleje na świecie” to nie tylko opowieść o przeszłości i teraźniejszości, lecz także apel o przemyślenie roli transportu w świecie kryzysu klimatycznego i globalnych nierówności.

Książka „Koleje na świecie”  Pana Briana Solomona to dzieło wielowymiarowe, które można odczytywać zarówno jako popularyzatorską opowieść o kolei, jak i głęboką refleksję nad historią nowoczesności, techniki i przestrzeni. Autor z powodzeniem łączy pasję badacza z wrażliwością fotografa i umiejętnością syntetyzowania wiedzy z różnych dziedzin. Jego książka ma charakter interdyscyplinarny – może być punktem wyjścia zarówno do badań geograficznych, jak i historycznych, socjologicznych czy kulturoznawczych. Kolej w ujęciu  Pana Solomona to nie tylko środek transportu, ale zwierciadło cywilizacji – odzwierciedlające jej aspiracje, konflikty, tempo życia i relacje z przestrzenią. W czasach, gdy mobilność staje się wyzwaniem ekologicznym i społecznym, Jego książka zachęca do ponownego przemyślenia, czym jest „postęp” i jakie miejsce powinna zajmować kolej w przyszłości naszych społeczeństw. Mimo licznych zalet książka momentami może wydawać się nieco zbyt ogólna dla czytelników o bardzo zaawansowanej wiedzy technicznej, ponieważ Pisarz celowo wybiera popularnonaukowy styl, by dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Jednak dla osób rozpoczynających przygodę z tematem lub chcących uzyskać szeroki obraz kolei na świecie, „Koleje na świecie” będą znakomitym wyborem.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Almapress

Atom, który tworzy świat





 „Zastanówcie się, jaki to świat, w którym możemy zniszczyć siebie w ciągu kilku godzin.”


(ang. "Think of the world we carry in our hands, where we can destroy ourselves in a few hours.")

Winston Churchill



Komiks „Trinity” opowiada o jednym z najważniejszych i najbardziej dramatycznych wydarzeń XX wieku – stworzeniu i użyciu broni atomowej. Aby w pełni zrozumieć przesłanie tej powieści graficznej, warto przyjrzeć się tłu historycznemu, które ją ukształtowało.

Na początku XX wieku nauka przeżywała rewolucję. Odkrycia takich postaci jak Marie Curie (promieniotwórczość), Ernest Rutherford (model atomu) czy James Chadwick (odkrycie neutronu) stworzyły podstawy do zrozumienia jądra atomowego. Gdy w 1938 roku niemieccy fizycy Otto Hahn i Fritz Strassmann odkryli zjawisko rozszczepienia jądra atomu uranu, naukowcy zdali sobie sprawę z jego potencjalnego zastosowania – zarówno energetycznego, jak i militarnego. Wybuch II wojny światowej zmienił wszystko. W obawie, że hitlerowskie Niemcy pierwsze zbudują bombę atomową, grupa wybitnych uczonych – wielu z nich żydowskich uchodźców z Europy – zwróciła się do rządu USA. Jednym z najważniejszych inicjatorów był Leo Szilard, który wraz z Einsteinem wystosował list do prezydenta Roosevelta. Tak narodził się Projekt Manhattan – ściśle tajna inicjatywa zbudowania amerykańskiej bomby atomowej. Projekt Manhattan (1942–1946) był jednym z największych i najdroższych projektów badawczo-wojskowych w historii. W jego skład wchodzili najwybitniejsi fizycy świata: Robert Oppenheimer, Richard Feynman, Niels Bohr, Enrico Fermi i wielu innych. Prace koncentrowały się m.in. w Los Alamos (Nowy Meksyk), gdzie opracowano konstrukcję dwóch bomb: „Little Boy” (na uran) i „Fat Man” (na pluton).

Mimo że Niemcy poddały się w maju 1945 roku, wojna na Pacyfiku trwała. 6 sierpnia 1945 roku bombowiec Enola Gay zrzucił bombę na Hiroshimę, a trzy dni później – 9 sierpnia – na Nagasaki. Szacuje się, że zginęło łącznie ponad 200 tysięcy ludzi. Był to pierwszy (i jak dotąd jedyny) przypadek użycia broni atomowej w konflikcie zbrojnym. Uzasadnienie polityczne brzmiało: skrócenie wojny i uniknięcie inwazji na Japonię. Ale dla wielu – w tym dla części naukowców – był to moralny punkt zwrotny.

Już po wojnie, kiedy ZSRR rozpoczął własny program nuklearny, świat wszedł w zimną wojnę i wyścig zbrojeń atomowych. Wielu naukowców, w tym Oppenheimer, zaczęło otwarcie krytykować militaryzację nauki. Oppenheimera publicznie przesłuchiwano, a jego reputacja została zniszczona przez władze USA w czasie rosnącej paranoi antykomunistycznej. Pan Jonathan Fetter-Vorm w swoim komiksie mistrzowsko przeplata fakty naukowe, biografie i wydarzenia polityczne. Przypomina o tym, że stworzenie bomby atomowej to nie tylko przełom technologiczny, ale też tragedia moralna i ludzka. Stawia pytania o odpowiedzialność naukowców, granice wiedzy i to, co dzieje się, gdy nauka służy wojnie. Komiks „Trinity” osadzony jest w bardzo bogatym i dramatycznym kontekście historycznym – od rewolucji naukowej po narodziny zimnej wojny. To opowieść o ludziach, którzy odkryli nowe prawa fizyki, ale zostali wciągnięci w tryby polityki i wojny. Dzięki temu „Trinity” to nie tylko lektura historyczna, ale też przestroga na przyszłość.

Kulminacją prac był test „Trinity” z 16 lipca 1945 roku – pierwsza w historii eksplozja jądrowa. Moment ten symbolicznie i dosłownie zapoczątkował erę atomową.

Pan Jonathan Fetter-Vorm w swoim komiksie „Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata” podejmuje się trudnego, lecz fascynującego zadania: przedstawić narodziny bomby atomowej w formie powieści graficznej. I czyni to z dużą świadomością, równoważąc historyczną precyzję z emocjonalnym ciężarem tematu.

Komiks przedstawia rozwój fizyki jądrowej – od odkryć Curie i Einsteina, przez projekt Manhattan, aż po test Trinity i zrzucenie bomb na Japonię. Choć wydarzenia są dobrze znane z podręczników, tutaj ukazane są w sposób żywy i poruszający. Już we wstępie, narrator mówi:

„Każda bomba zaczyna się od pomysłu. Ale pomysły są łatwe. To wykonanie czyni je niebezpiecznymi.”

To zdanie ustawia ton całej opowieści – nie o technologii, lecz o wyborach.

Czarno-białe ilustracje budują atmosferę niepokoju i historycznego ciężaru. Fetter-Vorm nie epatuje przemocą – zamiast tego operuje symboliką i kontrastem. Scena testu Trinity przedstawiona jest z perspektywy oczekujących naukowców, gdy pojawia się rozbłysk:

„I wtedy nadeszło światło. Wcześniej niż dźwięk. Wcześniej niż cokolwiek.”

Ta cisza przed dźwiękiem eksplozji uderza bardziej niż jakikolwiek wybuch.

Pozycja ta świetnie tłumaczy podstawy fizyki jądrowej, jednak najważniejszy jest aspekt ludzki. Oppenheimer – główny bohater tej opowieści – ukazany jest jako człowiek pełen wątpliwości. Po teście Trinity wypowiada słowa, które przeszły do historii:

„Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów.”

Ten cytat z Bhagawadgity staje się echem całego komiksu – przestrogi przed wynalazkiem, który wymknął się spod kontroli. W innym miejscu Oppenheimer mówi z goryczą:

„Naukowiec nie powinien być generałem. Ale to generałowie podejmują decyzje.”

To gorzkie podsumowanie roli naukowców w konflikcie zbrojnym, który sami pomogli rozpętać.

„Trinity” to lektura obowiązkowa nie tylko dla pasjonatów historii czy nauki, ale również dla każdego, kto chce zrozumieć moralne dylematy XX wieku. Forma graficzna czyni przekaz jeszcze bardziej dostępnym i angażującym. Autor nie tylko przybliża wydarzenia, które zmieniły losy świata, ale też zadaje pytania o odpowiedzialność, które nie tracą na aktualności. Komiks staje się więc nie tylko lekcją historii, ale też lustrem naszych czasów.

„Byliśmy tak zajęci sprawdzaniem, czy możemy… że nie zapytaliśmy, czy powinniśmy.”

Styl graficzny Pana Fetterta jest kluczowy dla zrozumienia komiksu. Surowe, minimalistyczne rysunki, pozbawione zbędnych detali, podkreślają emocjonalną intensywność narracji. Ciemne, niemal monochromatyczne kolorystyka potęguje atmosferę niepokoju i tajemnicy. Ekspresyjna kreska, pełna drgań i niepewności, idealnie oddaje wewnętrzny stan bohatera. Pisarz nie boi się pustych przestrzeni na stronie, co dodatkowo wzmacnia wrażenie samotności i zagubienia. "Trinity" nie jest komiksem o jasnej fabule. Jest to raczej seria symbolicznych obrazów i epizodów, które stopniowo ujawniają wewnętrzny świat bohatera. Publikacją, którą należy odczytywać na wielu poziomach, poszukując ukrytych znaczeń i interpretacji. Pan Fettert wykorzystuje metafory i symbole, aby wyrazić złożoność ludzkiej egzystencji i poszukiwanie duchowej prawdy. To nie jest historia o znalezieniu odpowiedzi, ale o samym procesie poszukiwania.

"Trinity" Pana Jonathana Fetterta jest niezwykłym dziełem sztuki komiksowej, które łączy minimalistyczną estetykę z głęboką refleksją na temat ludzkiej kondycji. To komiks, który nie boi się niejasności i tajemnicy, zapraszając czytelnika do aktywnego udziału w procesie interpretacji i odkrywania ukrytych znaczeń. Jest to dzieło, które pozostawia trwały ślad i zmusza do refleksji długo po jego przeczytaniu.

Ksiązkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Copernicus Center Press

wtorek, 15 lipca 2025

Sami w sobie






„Człowiek rodzi się nie raz, ale wiele razy – tyle razy, ile razy zaczyna naprawdę żyć.”
Erich From

Pan Franck Bouysse, mistrz nastrojowej prozy osadzonej w prowincjonalnych realiach Francji, w powieści Odludzie „L’Homme peuplé” prowadzi czytelnika w świat tajemnicy, pamięci i psychicznej udręki. To książka trudna do jednoznacznego sklasyfikowania – balansująca pomiędzy thrillerem, dramatem i egzystencjalną refleksją.

Główny bohater, pisarz Harry, postanawia uciec od miejskiego zgiełku i osiedla się na odludziu, w domu położonym blisko gęstego, niepokojącego lasu. Tam spotyka Caleba – tajemniczego, milczącego sąsiada. Od tej chwili jego życie zaczyna przypominać powolny sen na granicy jawy i halucynacji. Pojawiają się głosy, sny, wspomnienia, które mieszają się z teraźniejszością. Pisarz nie wie już, co jest prawdą, a co jego własnym wyobrażeniem.

To nie jest powieść z wartką akcją. Tu dominuje atmosfera – gęsta, senna, niepokojąca. Pan Bouysse nie spieszy się z odsłanianiem kart – pozwala, by czytelnik powoli zanurzał się w psychice bohatera.

Caleb wydaje się wiedzieć więcej, niż mówi. Przeszłość obu mężczyzn, choć z pozoru odległa, zaczyna się niepokojąco zazębiać. Dom Harry’ego staje się miejscem, gdzie zaczynają nawiedzać go głosy, sny, niepokojące wspomnienia. Pytanie, które stawia Autor, brzmi: co jest prawdą, a co jedynie projekcją zranionego umysłu?

Odludzie „L’Homme peuplé” można czytać jako alegorię wewnętrznej podróży człowieka zmagającego się z traumą i samotnością. Las, dom i sąsiad to nie tylko realne elementy świata przedstawionego, ale też metafory psychicznego labiryntu. Bohater konfrontuje się z własną przeszłością, z wyparciem, z lękami, które przybierają niemal namacalne formy. Tytułowy „człowiek zaludniony” może być rozumiany jako człowiek pełen wspomnień, duchów, głosów – ktoś, kto nigdy nie jest naprawdę sam, bo nosi w sobie całą historię swojego bólu. Styl Pana Bouysse’a w tej powieści jest gęsty, poetycki i jednocześnie pełen niepokoju. Narracja stopniowo odsłania tajemnice, nigdy nie daje pełnej pewności, co jest realne. Przypomina to atmosferę literatury gotyckiej i psychologicznych thrillerów. Rytm narracji jest powolny, refleksyjny, co pogłębia klaustrofobiczny nastrój.

Samotność to jeden z najważniejszych motywów w powieści. Główny bohater – pisarz Harry – izoluje się od świata i zamieszkuje w odludnym miejscu. Jednak zamiast spokoju odnajduje niepokój, wewnętrzne rozdarcie i własne demony. Samotność fizyczna szybko przeradza się w samotność psychiczną, która wypełnia każdy aspekt jego życia. Motyw samotności ukazuje, że ucieczka od świata nie oznacza ucieczki od siebie samego.

Dom, w którym zamieszkuje Harry, to więcej niż miejsce – to symbol jego umysłu i psychiki. Jest pełen ukrytych kątów, głosów, niepokojących odgłosów. Staje się przestrzenią, w której bohater konfrontuje się z własną przeszłością i wyobraźnią. Dom to metafora duszy – może być schronieniem albo więzieniem. Powieść często wraca do przeszłości, sugerując, że bohater nosi w sobie głęboko ukrytą traumę, być może z dzieciństwa. Pamięć działa tu jak duch – nawiedza, zniekształca rzeczywistość, odzywa się w snach i halucynacjach.

Motyw traumy jest kluczowy dla zrozumienia psychologicznego wymiaru książki.

Harry to pisarz, który zmaga się z blokadą twórczą. Sama powieść może być czytana jako metafora procesu pisania – bolesnego, samotnego, nasyconego niepewnością. Sąsiedztwo Caleba działa jak katalizator – inspiruje, ale i przeraża. Motyw twórczości ukazuje, jak cienka jest granica między rzeczywistością a fikcją. Z biegiem fabuły czytelnik coraz bardziej zaczyna się zastanawiać, co w świecie przedstawionym jest rzeczywiste, a co stanowi projekcję psychiki bohatera. Pojawia się pytanie: czy Caleb istnieje naprawdę, czy jest tylko częścią umysłu Harry’ego? Caleb, tajemniczy sąsiad, może być interpretowany jako alter ego głównego bohatera – uosobienie jego lęków, sumienia, ukrytej przeszłości. Relacja między nimi przypomina dialog wewnętrzny, walkę między rozsądkiem a obłędem.

W świecie przedstawionym dominują cisza, szelesty, szepty, półgłosy. Pisarz operuje tym motywem w mistrzowski sposób, pokazując, jak dużo emocji i napięcia można zawrzeć w tym, co niewypowiedziane. Klimat Odludzia „L’Homme peuplé” przywodzi na myśl twórczość takich autorów jak William Faulkner czy Cormac McCarthy – pełen mroku, milczenia i niepokoju czającego się tuż poza granicą widzenia. Odludzie to powieść dla czytelników cierpliwych i otwartych na literacką niepewność. Nie ma tu klasycznej fabuły ani typowego zakończenia. Zamiast tego otrzymujemy intymną opowieść o samotności, traumie, twórczości i cieniu, który każdy z nas nosi w sobie. To książka do przemyślenia – i do powrotu.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Nowe

 

Polska marynarka wojenna i nie tylko






 „Tylko ocean i niebo znają spokój”.


Sergiej Łukjanienko



Tematyka udziału Polaków w II wojnie światowej jest obszerna i wielokrotnie podejmowana przez historyków. Jednak historia polskiej marynarki wojennej i handlowej w czasie tego konfliktu wciąż nie zajmuje należnego jej miejsca w powszechnej świadomości. Książka Pana Mateusza Kubickiego pt. „Polacy na morzach i oceanach w latach II wojny światowej” to próba wypełnienia tej luki – ambitna, rzetelna i znakomicie udokumentowana. Pan Kubicki dzieli swą książkę na chronologicznie uporządkowane rozdziały, ukazujące ewolucję działań morskich z udziałem Polaków od wybuchu wojny po jej zakończenie. Opisuje zarówno działania Marynarki Wojennej RP, jak i flotylli statków handlowych w służbie aliantów.

Rozdziały poświęcone są m.in.: obronie Wybrzeża w 1939 roku, ewakuacji jednostek do Wielkiej Brytanii, udziale w bitwie o Norwegię, heroicznej walce o Atlantyk i służbie konwojowej, działaniom w ramach operacji Torch (Afryka Północna), lądowaniom w Normandii, oraz służbie jednostek handlowych na trasach atlantyckich, afrykańskich i arktycznych.

Szczególną wartość ma również aneks zawierający zestawienie polskich jednostek pływających – zarówno wojennych, jak i handlowych – z dokładnymi danymi technicznymi i opisami losów. Autor świetnie balansuje pomiędzy przedstawieniem działań militarnych a ukazaniem codzienności życia na morzu. Opisy bitew i operacji są klarowne, bogato ilustrowane mapami i schematami. Ale równie ważne są w książce wspomnienia i relacje osobiste, które nadają jej ludzki wymiar. Bohaterowie nie są anonimowi – mają twarze, emocje, dramaty. Pisarz nie gloryfikuje wojny, lecz ukazuje ją w jej złożoności i tragizmie – także z perspektywy marynarzy walczących nie tylko z wrogiem, ale i z oceanem, pogodą, samotnością oraz tęsknotą za krajem. Na szczególną uwagę zasługuje warsztat historyczny Autora. Pan Kubicki korzysta z licznych źródeł: archiwów wojskowych, dzienników pokładowych, wspomnień marynarzy, relacji świadków, publikacji zagranicznych. Dzięki temu książka nie jest jedynie opracowaniem narracyjnym, ale ma charakter niemal naukowy – przy zachowaniu przystępnego języka. Zdjęcia, mapy, schematy oraz indeksy dodają jej wartości encyklopedycznej. To pozycja, którą można zarówno przeczytać w całości, jak i traktować jako kompendium wiedzy tematycznej. Pomimo bogactwa faktów, danych technicznych i nazw geograficznych, styl Pisarza jest zaskakująco lekki i przystępny. Pan Kubicki nie ucieka się do akademickiego żargonu – wręcz przeciwnie, tłumaczy trudne pojęcia, objaśnia konteksty, a tam, gdzie trzeba – oddaje głos świadkom wydarzeń. Czyni to lekturę atrakcyjną nie tylko dla specjalistów, ale także dla szerokiego grona odbiorców zainteresowanych historią.

Choć książka jest imponującym opracowaniem, nie jest wolna od drobnych ograniczeń. Dla czytelnika zupełnie niezaznajomionego z tematyką morsko-wojenną pewne fragmenty – zwłaszcza opisy techniczne jednostek – mogą wydać się zbyt szczegółowe. Również brak kolorowych map (wszystkie są czarno-białe) może ograniczać czytelność niektórych fragmentów dotyczących szlaków morskich i bitew. Ponadto – choć Autor wspomina o statkach handlowych i cywilnych marynarzach – to ich dramatyczne losy, zwłaszcza w kontekście rejsów do Murmańska czy przez Kanał Sueski, mogłyby być jeszcze szerzej omówione. Ale to raczej sugestia niż zarzut. Pan Kubicki wpisuje się w tradycję Jerzego Pertka, jednego z najważniejszych polskich historyków marynistyki, jednak wnosi nową jakość: panoramiczne ujęcie tematu, połączenie wojennej narracji z ludzkim doświadczeniem, a przede wszystkim nowoczesny warsztat badawczy. Książka ta ma szansę stać się lekturą kanoniczną dla każdego, kto interesuje się udziałem Polaków w wojnie – nie tylko na lądzie, ale i na morzu. To również istotny głos w dziele przypominania, że polscy żołnierze walczyli nie tylko pod Monte Cassino i w Powstaniu Warszawskim, ale także na Atlantyku, w Cieśninie Gibraltarskiej, na Morzu Norweskim i w rejonie D-Day.

„Polacy na morzach i oceanach w latach II wojny światowej” to książka głęboka, rzetelna i poruszająca. Pan Mateusz Kubicki wypełnia istotną lukę w polskiej historiografii i czyni to z pasją oraz naukową odpowiedzialnością. To dzieło nie tylko dla historyków, ale dla każdego, kto chce lepiej zrozumieć, jak szeroki był zakres polskiego udziału w najkrwawszym konflikcie XX wieku.

Książkę do recenzji otrzymałam od Instytutu Pamięci Narodowej

niedziela, 13 lipca 2025

Po słowiańsku





 „Dusze wszystkie bez wyłączenia są w wiecznej przestrzeni i podług starodawnych wyobrażeń są obecnymi przy nas.(…) Są to duchy praojców naszych, zgasłych przed X wiekiem”.


Zorian Dołęga Chodakowski



Wierzenia Słowian, choć przez wieki pomijane w oficjalnym obiegu kulturowym, dziś wracają do świadomości zbiorowej jako fascynujący element tożsamości dawnych ludów Europy Wschodniej. W ich centrum tkwi głęboka więź z naturą, cyklami przyrody, zjawiskami pogodowymi i światem duchowym, który przenikał codzienne życie. Choć nie zachowały się żadne pisane źródła stworzone przez samych Słowian przedchrześcijańskich, wierzenia te zostały zrekonstruowane przez historyków, etnografów i archeologów – i do dziś inspirują nie tylko naukę, ale też literaturę, sztukę i popkulturę. W przeciwieństwie do religii księgi, mitologia słowiańska opierała się na ustnych przekazach i związkach z otaczającym światem. Słowianie czcili siły natury – słońce, wodę, ogień, ziemię, las – personifikując je w postaci bogów i demonów. Rytm życia wyznaczały pory roku, fazy księżyca i zjawiska atmosferyczne, którym przypisywano wolę boskich bytów.

Ten pierwotny światopogląd nie rozróżniał wyraźnie sacrum i profanum – duchy mieszkały w rzekach, wiatrach, drzewach, w domostwach. Wiara była praktyczna i magiczna: miała zapewniać płodność, deszcz, pomyślność w polu, ochronę przed chorobą i złem. Obok bogów w słowiańskim uniwersum istniały setki istot półboskich, demonów, duchów i straszydeł. Nie wszystkie były złe – wiele z nich miało ambiwalentny charakter i zależało od kontekstu: Rusałki – duchy zmarłych dziewcząt, związane z wodą i wiosną. Mogły tańczyć i śpiewać, ale i zwabić na śmierć. Południca – demon żniw, pojawiająca się w samo południe. Karała roztargnionych pracowników w polu. Domowik – opiekuńczy duch domostwa. Dbał o porządek, ale potrafił się obrazić. Leszy – duch lasu. Przewodnik lub zmyłka – pomagał bądź gubił ludzi wśród drzew. Ich obecność pokazuje, jak silnie religia ludowa była zrośnięta z codziennością – każde miejsce i pora dnia miały swój metafizyczny wymiar.

Proces chrystianizacji rozpoczęty w X wieku (np. w Polsce w 966 roku) doprowadził do stopniowego wypierania religii pogańskiej. Świątynie i posągi (np. słynny Świętowit na wyspie Rugia) zostały zniszczone, a miejsce dawnych świąt zajęły chrześcijańskie. Jednak wiele elementów dawnych wierzeń przetrwało w kulturze ludowej – w kolędach, zaklęciach, przysłowiach i obrzędach ludowych. Rusałki, Południce, Dziady czy Noc Kupały to dziś nie tylko folklor – to świadectwo głębokiej duchowej tożsamości Słowian. Dziś wierzenia słowiańskie wracają w literaturze (np. u Andrzeja Sapkowskiego, Radka Raka, Wojciecha Leszczyńskiego), w grach komputerowych (Wiedźmin, Blacktail), w sztuce, filmie i muzyce (folk metal, pieśni ludowe). Istnieją również wspólnoty rodzimowiercze, które próbują rekonstruować dawne rytuały w XXI wieku.



To nie tylko nostalgia za „korzeniami” – to próba odzyskania duchowości związanej z naturą, wspólnotą i cyklem życia, jakiej brakuje w zindustrializowanym świecie. Wierzenia słowiańskie to niezwykle bogaty i złożony system światopoglądowy – pełen symboli, duchów, opowieści i rytuałów. Choć przez wieki marginalizowane, przetrwały w ukryciu – w pieśniach, legendach, zwyczajach – i dziś wracają jako ważny element tożsamości kulturowej i duchowej. W dobie kryzysu ekologicznego i kulturowego mogą być dla nas nie tylko inspiracją, ale i przypomnieniem, że człowiek nie żyje w oderwaniu od świata – lecz jest jego częścią.

Pan Wojciech Leszczyński w swojej książce Niepoprawne bajki słowiańskie dokonuje rzeczy nieoczywistej: bierze na warsztat mitologię słowiańską, temat często traktowany z powagą i nabożeństwem, po czym przerabia ją na szereg komicznych, niegrzecznych, a momentami wręcz absurdalnych opowieści. To nie rekonstrukcja kultury przedchrześcijańskiej, ale jej literacka dekonstrukcja. Autor bawi się konwencją, miesza starosłowiańskich bogów z językiem współczesnym, żartem sytuacyjnym, groteską i odważnymi komentarzami społecznymi. Postacie znane z mitologii – Perun, Weles, Mokosz, Domowik czy Rusałki – w interpretacji Pana Leszczyńskiego stają się bohaterami opowiadań niemal kabaretowych. Bogowie mają ludzkie wady: są egoistyczni, zazdrośni, zblazowani albo zwyczajnie… głupi. Perun bardziej niż gromem wali słowem obraźliwym, Weles nieustannie pakuje się w tarapaty, a Mokosz ma zdecydowanie dość bycia tylko „boginią płodności”. To mitologia, ale opowiedziana językiem komedii, podana bez koturnu i z dużym przymrużeniem oka.

Autor pisze lekko, celnie i bez autocenzury. Jego styl to połączenie gawędy, parodii i nowoczesnej groteski. Nie boi się wulgaryzmów, ale nie są one celem samym w sobie – służą budowaniu kontrastu między „wzniosłą” formą mitu a trywialną rzeczywistością bogów, którzy przypominają bardziej nieogarniętych sąsiadów z podwórka niż nieśmiertelne istoty. Tekst pełen jest zabawnych odniesień do współczesności, co czyni go atrakcyjnym także dla młodego, popkulturowego czytelnika. Choć książka ma charakter rozrywkowy, Pisarz nie poprzestaje na prostej komedii. Przez groteskę i parodię przebijają się pytania o władzę, tożsamość, granice sacrum, rolę płci i religii. W tym sensie Niepoprawne bajki słowiańskie nie są „tylko” śmieszne – są też subwersywne. Pan Leszczyński, podobnie jak kiedyś Bułhakow, wykorzystuje fantastykę, by pokazać absurd rzeczywistości. Zamiast dydaktycznych morałów serwuje ironię i dystans – i to Jego największa siła. Świetne poczucie humoru i kreatywna reinterpretacja mitologii brawurowy język i wyraziste postaci, przewrotna satyra z głębszymi podtekstami.

Niepoprawne bajki słowiańskie to książka dla tych, którzy nie boją się śmiechu w mitologii, którzy lubią literaturę niegrzeczną, zadziorną i inteligentną. To nie jest publikacja naukowa – to literacka jazda bez trzymanki przez świat słowiańskich bóstw, które wreszcie mówią ludzkim głosem. Czasem bełkotliwym, czasem pijanym, ale zawsze – z charakterem. Przyznam, że moja przygoda z literaturą tego typu zaczęła się właśnie od książki Pana Leszczyńskiego. Wcześniej bałam się je czytać, bo przyznam szczerze, że np. Pan Sapkowski nie przypadł mi do gustu, rozczarowałam się także Starą Baśnią. W twórczości Pisarza znalazłam, to czego potrzebowałam mianowicie humor. Wierzenia słowiańskie, przez wieki stanowiące podstawę duchowości i światopoglądu ludów zamieszkujących Europę Środkowo-Wschodnią, w ciągu kilku pokoleń uległy niemal całkowitemu wyparciu, to wielka strata. Chrystianizacja była przede wszystkim decyzją polityczną. Władcy – jak Mieszko I w Polsce, Włodzimierz Wielki w Rusi Kijowskiej czy Mojmir I w państwie wielkomorawskim – przyjmowali chrzest z rąk chrześcijańskich duchownych nie tyle z powodów duchowych, ile w celu legitymizacji swojej władzy i umocnienia pozycji wobec sąsiadów. Chrześcijaństwo było „religią cywilizowaną”, związaną z rozwiniętym światem Zachodu – z pismem, edukacją, instytucją Kościoła. Wielki powrót w literaturze do religii naszych ojców Słowian, to nie tylko odwaga sprzeciwienia się systemowi, ale przede wszystkim pokazanie czytelnikowi tradycji, z jakiej się wywodzimy. Książkę Niepoprawne bajki słowiańskie. Tom I: Bogi i demony polecam wszystkim, którzy tęsknią za tym, co tradycyjne, sama z niecierpliwością czekam na kolejny tom.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Sourus

Wsiąść do pociągu...



„Na ogól lubię jeździć koleją, zwłaszcza nocą, kiedy w wagonie palą się światła, za oknami stoją ciemności, a po korytarzu kręci się facet roznoszący kawę, sandwicze i czasopisma”.

J.D Salinger



Historia to nie tylko bitwy, traktaty i wielcy przywódcy. To również tory kolejowe wijące się przez stepy, góry i miasta – tory, które zmieniały imperia, łączyły kontynenty i przenosiły marzenia tysięcy ludzi. Książka Pana Billa Lawsa „50 najsłynniejszych linii kolejowych w historii” to nie tylko opowieść o żelaznych szlakach, ale także o ludziach, ambicjach, wojnach i cywilizacjach, które poruszały się z prędkością pociągu ku nowoczesności.

Pisarz przedstawia kolej nie tylko jako środek transportu, ale jako siłę cywilizacyjną. Każda z opisanych pięćdziesięciu linii to osobny mikroświat: od kolei transsyberyjskiej po pierwsze miejskie metro w Londynie. Kolej staje się tu metaforą przemian – społecznych, ekonomicznych i politycznych. To za jej pomocą budowano potęgę imperiów, kolonizowano odległe tereny, ale też niszczono środowisko naturalne i kultury tubylcze. Pan Laws umiejętnie balansuje między faktami technicznymi a szerszym kontekstem historycznym. Pokazuje, jak kolej wpływała na układ sił na świecie, jak zmieniała miasta, strukturę pracy i relacje społeczne. W jego opowieści tory stają się żyłami nowoczesności, przez które płynęła energia XIX i XX wieku.

Autor zdecydował się na formułę pięćdziesięciu krótkich rozdziałów, z których każdy poświęcony jest jednej linii. Taka struktura pozwala na dużą różnorodność – czytelnik przeskakuje z Alp do Indii, z XIX-wiecznej Anglii do współczesnej Japonii. Jednocześnie może to być postrzegane jako wada – niektóre tematy aż proszą się o głębsze rozwinięcie, a czytelnik pozostaje z niedosytem. Mocną stroną książki jest szata graficzna – fotografie, mapy i ilustracje nie tylko uzupełniają tekst, ale często stają się jego równoprawnym komentarzem. Obraz parowozu przedzierającego się przez dzikie góry czy stacji tonącej w śniegu działa na wyobraźnię równie silnie jak słowo pisane.

Najciekawszy wymiar tej książki ujawnia się jednak nie w opisach technicznych czy analizach politycznych, lecz w ukrytym pytaniu: co mówi o nas samych sposób, w jaki się przemieszczamy? Kolej była przez dekady symbolem wolności – umożliwiała podróżowanie, migrację, poznawanie świata. Ale była też narzędziem zniewolenia – transportu niewolników, wojska, więźniów politycznych. Pociąg może wieźć poetę do Paryża, ale i robotników do obozu pracy. Pan Laws nie moralizuje, ale pozwala czytelnikowi dostrzec ten dwoisty charakter kolejowej potęgi. W szerszym sensie „50 najsłynniejszych linii kolejowych…” to książka o relacji człowieka z czasem i przestrzenią. Tory są przecież próbą ujarzmienia odległości, a rozkład jazdy – próbą kontrolowania czasu. Kolej symbolizuje nasze wieczne dążenie do porządku, przewidywalności, celu. Ale jak pokazuje historia – czasem prowadzi to nie do postępu, lecz do katastrofy. Linie kolejowe, które zmieniły historię, to zarówno te, które połączyły wschód z zachodem, jak i te, które przyczyniły się do destrukcji podczas wojen i ekspansji kolonialnej.

Pisarz stworzył książkę nie tylko dla miłośników kolei, ale dla każdego, kto chce zrozumieć, jak technologia splata się z historią. „50 najsłynniejszych linii kolejowych w historii” to podróż przez epoki, kontynenty i idee. To opowieść o tym, jak człowiek, stawiając tor za torem, budował świat – czasem ku lepszemu, czasem ku zgubie. Ta lektura, jak dobra podróż pociągiem, nie musi być szybka – wystarczy, że jest pełna refleksji i pozwala spojrzeć przez okno na krajobraz ludzkiej cywilizacji.

Wśród opisanych tras szczególne miejsce zajmuje kolej transsyberyjska – najdłuższa linia kolejowa na świecie, licząca ponad 9200 kilometrów. Łączy Moskwę z Władywostokiem i przecina osiem stref czasowych. Jej budowa, trwająca od 1891 do 1916 roku, to opowieść o politycznej sile, przemocy i utopijnej wierze w potęgę techniki. Dla cara Aleksandra III była ona sposobem na scementowanie imperium – zespolenie europejskiej części Rosji z Syberią, która wówczas była niemalże „pustą przestrzenią” w wyobraźni Moskwy. Dla inżynierów – gigantycznym wyzwaniem: pokonanie tajgi, bagien, rzek i gór wymagało technologii na granicy ówczesnych możliwości. Dla tysięcy robotników – tragizmem: nieludzkie warunki pracy, choroby i brak zabezpieczeń pochłonęły tysiące istnień ludzkich. Pan Laws opisuje nie tylko fakty techniczne, lecz także tło społeczne i polityczne: budowę kolei jako narzędzie kolonizacji Syberii i dominacji nad ludami azjatyckimi. Połączenie Wschodu z Zachodem miało nie tylko wymiar ekonomiczny, ale też ideologiczny – potwierdzało rosyjskie ambicje imperialne i ukazywało, że „żelazo” może być skuteczniejszą bronią niż armia.

Jednak z czasem kolej transsyberyjska stała się też trasą marzeń: pociągiem jechali badacze, podróżnicy, literaci, a dziś – także turyści pragnący poznać bezkresne przestrzenie Eurazji. U Autora widać ten dwojaki wymiar: imperium i jednostka, ekspansja i zachwyt, podbój i podróż. Kolej transsyberyjska, jak wiele innych linii w książce Pana Lawsa, staje się metaforą. Pokazuje, jak technologia może być narzędziem emancypacji i ucisku jednocześnie. Dla jednych oznaczała nowe możliwości, dla innych – utratę ziemi, tożsamości i życia. Autor nie moralizuje, ale uważnie pokazuje oba oblicza postępu. W tym tkwi siła jego książki – zwięzłość formy nie oznacza powierzchowności. Każdy rozdział to otwarcie większej narracji, którą czytelnik może rozwijać sam: czytając między wierszami, porównując konteksty, odkrywając historię ukrytą w geometrii torów.

Czytając „50 najsłynniejszych linii kolejowych…”, trudno nie dostrzec, że Pisarz pisze nie tylko o technice, ale o ludzkich pragnieniach: łączenia się, przekraczania, budowania. Kolej nie jest tylko infrastrukturą – to projekt cywilizacyjny. A jednocześnie: każde z tych wielkich przedsięwzięć to efekt pracy tysięcy rąk – często niewidzialnych, zapomnianych. Pan Laws przywraca im głos. W przypadku kolei transsyberyjskiej przypomina, że za tym gigantycznym przedsięwzięciem stoi nie tylko car, ale i człowiek z łopatą, inżynier z ołówkiem, matka, która żegnała syna na peronie. Kolej jako dzieło zbiorowe, jako suma indywidualnych losów – to humanistyczny wymiar książki Autora

Pan Bill Laws, niczym konduktor ludzkiej pamięci, prowadzi nas przez 50 torów, które zmieniły świat. Wśród nich – kolej transsyberyjska – symbol rozmachu i ryzyka, piękna i przemocy, nadziei i wyzysku. „50 najsłynniejszych linii kolejowych w historii” to książka, która nie tylko opowiada o przeszłości – ale uczy, jak podróżować przez nią świadomie. I jak patrzeć na tory – nie tylko jak na pasy metalu, ale jak na ślady ludzkiego losu.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Almapress


 

Przyjaciel i nie tylko






 „Psu jest wszystko jedno, czy jesteś biedny, czy bogaty, wykształcony czy analfabeta, mądry czy głupi. Daj mu serce, a on odda ci swoje”.


John Grogan



W świecie, który nieustannie przyspiesza, a człowiek coraz mocniej oddala się od natury i samego siebie, Pani Claudie Hunzinger proponuje coś zupełnie innego: zatrzymanie. Jej powieść „Pies przy moim stole” to literacki manifest życia prostego, zakorzenionego w przyrodzie, miłości i czułości codziennych rytuałów. Nie jest to książka, którą „czyta się jednym tchem”. To opowieść, którą się przeżywa – powoli, z uwagą, zmysłami.

Wbrew tytułowi, pies – przygarnięty przez parę starszych ludzi – nie jest jedynie zwierzęciem towarzyszącym. Jest symbolem. Przypomina o świecie instynktów, bezwarunkowej lojalności i życia w zgodzie z tym, co naturalne. Jego obecność przy stole – miejscu symbolicznym, wspólnym, ludzkim – narusza pewien porządek, a zarazem go odbudowuje. To zwierzę uczy bohaterów na nowo „bycia razem”, pokazując, że miłość i troska nie mają wieku, a wrażliwość może być najważniejszym aktem oporu wobec chłodnego, zdehumanizowanego świata. Autorka, sama będąc kobietą dojrzałą, z niezwykłą siłą opowiada o starzeniu się – bez lukru, ale i bez rozpaczy. Bohaterka nie ucieka przed starością. Wręcz przeciwnie – oswaja ją, osadza w codziennych czynnościach, w spacerach po lesie, w rozmowach z mężem, w pielęgnowaniu ciała i duszy. Jej starość nie jest schyłkiem, lecz pełnią. Las, w którym mieszka, nie jest ucieczką od świata, ale raczej jego esencją – miejscem, gdzie natura wciąż ma głos, a człowiek nie jest królem, lecz jednym z wielu uczestników życia.

W warstwie literackiej „Pies przy moim stole” jest dziełem świadomym i intertekstualnym. Narracja przypomina dziennik – fragmentaryczny, pełen dygresji, cytatów i odniesień do dzieł innych twórców. Pani Hunzinger nie ukrywa swojej erudycji, ale też jej nie afiszuje – raczej pozwala, by myśli bohaterki naturalnie krążyły wokół tekstów kultury, które ukształtowały jej spojrzenie na świat. Odnajdziemy tu echa Rousseau, Simone de Beauvoir, Henry’ego Davida Thoreau, Virginii Woolf czy Marguerite Duras. Styl Autorki to swoista mieszanka eseju, autobiografii i prozy poetyckiej. Język – delikatny, zmysłowy, pełen metafor – koresponduje z tematyką: mówi nie tylko o świecie, ale również językiem tego świata. Przyroda nie jest tłem, lecz współtwórcą narracji – padający deszcz, zapach ziemi, ruch psa stają się akapitami niewypowiedzianego. Forma literacka książki wymaga od czytelnika współuczestnictwa – nie daje gotowych odpowiedzi, nie prowadzi za rękę. To bardziej intymna rozmowa niż linearna opowieść. W tym sensie Pani Hunzinger zbliża się do tradycji literatury filozoficznej, a Jej powieść staje się czymś więcej niż tylko fabułą – staje się doświadczeniem egzystencjalnym.

Choć książka jest bardzo osobista, ma także wymiar uniwersalny i – nie bójmy się tego słowa – polityczny. Autorka krytykuje konsumpcyjny świat, upadek relacji międzyludzkich, marginalizację osób starszych i degradację środowiska. Ale czyni to nie w formie manifestu, lecz za pomocą subtelnych obrazów i przykładów. Jej czułość wobec psa, męża, lasu – to forma sprzeciwu wobec świata zdominowanego przez brutalność, pośpiech i egoizm. W tym aspekcie książka wpisuje się również w nurt literatury ekologicznej oraz feministycznej – promującej życie oparte na trosce, a nie dominacji. „Pies przy moim stole” to książka nie tyle do czytania, co do smakowania – jak filiżanka herbaty pita w ciszy przy kominku. To opowieść o miłości – nie tej młodzieńczej, lecz dojrzałej, cierpliwej i zakorzenionej. O życiu w zgodzie z naturą – nie tylko tą zewnętrzną, ale i własną, wewnętrzną. W warstwie literackiej to powieść subtelna i refleksyjna, wymagająca od czytelnika uważności i gotowości na zwolnienie tempa. Zamiast dynamicznej akcji – medytacja nad codziennością. Zamiast bohatera-herosa – kobieta w lesie z psem i miłością do świata.



To literatura, która zostaje z czytelnikiem na długo, jak ślad łapy na śniegu – prosty, cichy, ale głęboki. Przejmująca, ciepła więź między postaciami: autorką, jej mężem i psem. Krajobraz i natura jako bohaterowie powieści – są pełne symboliki i siły. Piękny, poetycki styl pisania, odpowiedni do wolnego, refleksyjnego czytania.

Co wyróżnia tę książkę?

Nagroda Femina 2022 – jedno z najważniejszych wyróżnień literackich we Francji

Patronat Instytutu Francuskiego w Polsce – książka została wyróżniona i dofinansowana w ramach Programu Boy‑Żeleński, sygnalizując jej literacką i kulturową wagę.

Głębokie przesłanie ekologiczno‑feministyczne – autorka używa życia codziennego jako punktu wyjścia do alarmu o kondycję planety i status kobiety w późnej dorosłości .

„Pies przy moim stole” to melancholijna, przemyślana opowieść o miłości, naturze i przemijaniu. To lektura dla tych, którzy lubią zatrzymać się w biegu, wsłuchać w oddechy lasu i poczuć, że mały, codzienny gest – jak ułożenie psa przy stole – może być opowieścią o całym życiu. Jeśli cenisz refleksyjną literaturę, osadzoną w klimacie slow life i głęboko osadzoną w naturze, ta książka jest zdecydowanie warta uwagi.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Nowe

Kto nie pracuje...

  Milton Friedman "Nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad." Współczesny świat jest przesiąknięty ekonomią. Codziennie podejmujemy...