niedziela, 13 lipca 2025

Wsiąść do pociągu...



„Na ogól lubię jeździć koleją, zwłaszcza nocą, kiedy w wagonie palą się światła, za oknami stoją ciemności, a po korytarzu kręci się facet roznoszący kawę, sandwicze i czasopisma”.

J.D Salinger



Historia to nie tylko bitwy, traktaty i wielcy przywódcy. To również tory kolejowe wijące się przez stepy, góry i miasta – tory, które zmieniały imperia, łączyły kontynenty i przenosiły marzenia tysięcy ludzi. Książka Pana Billa Lawsa „50 najsłynniejszych linii kolejowych w historii” to nie tylko opowieść o żelaznych szlakach, ale także o ludziach, ambicjach, wojnach i cywilizacjach, które poruszały się z prędkością pociągu ku nowoczesności.

Pisarz przedstawia kolej nie tylko jako środek transportu, ale jako siłę cywilizacyjną. Każda z opisanych pięćdziesięciu linii to osobny mikroświat: od kolei transsyberyjskiej po pierwsze miejskie metro w Londynie. Kolej staje się tu metaforą przemian – społecznych, ekonomicznych i politycznych. To za jej pomocą budowano potęgę imperiów, kolonizowano odległe tereny, ale też niszczono środowisko naturalne i kultury tubylcze. Pan Laws umiejętnie balansuje między faktami technicznymi a szerszym kontekstem historycznym. Pokazuje, jak kolej wpływała na układ sił na świecie, jak zmieniała miasta, strukturę pracy i relacje społeczne. W jego opowieści tory stają się żyłami nowoczesności, przez które płynęła energia XIX i XX wieku.

Autor zdecydował się na formułę pięćdziesięciu krótkich rozdziałów, z których każdy poświęcony jest jednej linii. Taka struktura pozwala na dużą różnorodność – czytelnik przeskakuje z Alp do Indii, z XIX-wiecznej Anglii do współczesnej Japonii. Jednocześnie może to być postrzegane jako wada – niektóre tematy aż proszą się o głębsze rozwinięcie, a czytelnik pozostaje z niedosytem. Mocną stroną książki jest szata graficzna – fotografie, mapy i ilustracje nie tylko uzupełniają tekst, ale często stają się jego równoprawnym komentarzem. Obraz parowozu przedzierającego się przez dzikie góry czy stacji tonącej w śniegu działa na wyobraźnię równie silnie jak słowo pisane.

Najciekawszy wymiar tej książki ujawnia się jednak nie w opisach technicznych czy analizach politycznych, lecz w ukrytym pytaniu: co mówi o nas samych sposób, w jaki się przemieszczamy? Kolej była przez dekady symbolem wolności – umożliwiała podróżowanie, migrację, poznawanie świata. Ale była też narzędziem zniewolenia – transportu niewolników, wojska, więźniów politycznych. Pociąg może wieźć poetę do Paryża, ale i robotników do obozu pracy. Pan Laws nie moralizuje, ale pozwala czytelnikowi dostrzec ten dwoisty charakter kolejowej potęgi. W szerszym sensie „50 najsłynniejszych linii kolejowych…” to książka o relacji człowieka z czasem i przestrzenią. Tory są przecież próbą ujarzmienia odległości, a rozkład jazdy – próbą kontrolowania czasu. Kolej symbolizuje nasze wieczne dążenie do porządku, przewidywalności, celu. Ale jak pokazuje historia – czasem prowadzi to nie do postępu, lecz do katastrofy. Linie kolejowe, które zmieniły historię, to zarówno te, które połączyły wschód z zachodem, jak i te, które przyczyniły się do destrukcji podczas wojen i ekspansji kolonialnej.

Pisarz stworzył książkę nie tylko dla miłośników kolei, ale dla każdego, kto chce zrozumieć, jak technologia splata się z historią. „50 najsłynniejszych linii kolejowych w historii” to podróż przez epoki, kontynenty i idee. To opowieść o tym, jak człowiek, stawiając tor za torem, budował świat – czasem ku lepszemu, czasem ku zgubie. Ta lektura, jak dobra podróż pociągiem, nie musi być szybka – wystarczy, że jest pełna refleksji i pozwala spojrzeć przez okno na krajobraz ludzkiej cywilizacji.

Wśród opisanych tras szczególne miejsce zajmuje kolej transsyberyjska – najdłuższa linia kolejowa na świecie, licząca ponad 9200 kilometrów. Łączy Moskwę z Władywostokiem i przecina osiem stref czasowych. Jej budowa, trwająca od 1891 do 1916 roku, to opowieść o politycznej sile, przemocy i utopijnej wierze w potęgę techniki. Dla cara Aleksandra III była ona sposobem na scementowanie imperium – zespolenie europejskiej części Rosji z Syberią, która wówczas była niemalże „pustą przestrzenią” w wyobraźni Moskwy. Dla inżynierów – gigantycznym wyzwaniem: pokonanie tajgi, bagien, rzek i gór wymagało technologii na granicy ówczesnych możliwości. Dla tysięcy robotników – tragizmem: nieludzkie warunki pracy, choroby i brak zabezpieczeń pochłonęły tysiące istnień ludzkich. Pan Laws opisuje nie tylko fakty techniczne, lecz także tło społeczne i polityczne: budowę kolei jako narzędzie kolonizacji Syberii i dominacji nad ludami azjatyckimi. Połączenie Wschodu z Zachodem miało nie tylko wymiar ekonomiczny, ale też ideologiczny – potwierdzało rosyjskie ambicje imperialne i ukazywało, że „żelazo” może być skuteczniejszą bronią niż armia.

Jednak z czasem kolej transsyberyjska stała się też trasą marzeń: pociągiem jechali badacze, podróżnicy, literaci, a dziś – także turyści pragnący poznać bezkresne przestrzenie Eurazji. U Autora widać ten dwojaki wymiar: imperium i jednostka, ekspansja i zachwyt, podbój i podróż. Kolej transsyberyjska, jak wiele innych linii w książce Pana Lawsa, staje się metaforą. Pokazuje, jak technologia może być narzędziem emancypacji i ucisku jednocześnie. Dla jednych oznaczała nowe możliwości, dla innych – utratę ziemi, tożsamości i życia. Autor nie moralizuje, ale uważnie pokazuje oba oblicza postępu. W tym tkwi siła jego książki – zwięzłość formy nie oznacza powierzchowności. Każdy rozdział to otwarcie większej narracji, którą czytelnik może rozwijać sam: czytając między wierszami, porównując konteksty, odkrywając historię ukrytą w geometrii torów.

Czytając „50 najsłynniejszych linii kolejowych…”, trudno nie dostrzec, że Pisarz pisze nie tylko o technice, ale o ludzkich pragnieniach: łączenia się, przekraczania, budowania. Kolej nie jest tylko infrastrukturą – to projekt cywilizacyjny. A jednocześnie: każde z tych wielkich przedsięwzięć to efekt pracy tysięcy rąk – często niewidzialnych, zapomnianych. Pan Laws przywraca im głos. W przypadku kolei transsyberyjskiej przypomina, że za tym gigantycznym przedsięwzięciem stoi nie tylko car, ale i człowiek z łopatą, inżynier z ołówkiem, matka, która żegnała syna na peronie. Kolej jako dzieło zbiorowe, jako suma indywidualnych losów – to humanistyczny wymiar książki Autora

Pan Bill Laws, niczym konduktor ludzkiej pamięci, prowadzi nas przez 50 torów, które zmieniły świat. Wśród nich – kolej transsyberyjska – symbol rozmachu i ryzyka, piękna i przemocy, nadziei i wyzysku. „50 najsłynniejszych linii kolejowych w historii” to książka, która nie tylko opowiada o przeszłości – ale uczy, jak podróżować przez nią świadomie. I jak patrzeć na tory – nie tylko jak na pasy metalu, ale jak na ślady ludzkiego losu.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Almapress


 

Przyjaciel i nie tylko






 „Psu jest wszystko jedno, czy jesteś biedny, czy bogaty, wykształcony czy analfabeta, mądry czy głupi. Daj mu serce, a on odda ci swoje”.


John Grogan



W świecie, który nieustannie przyspiesza, a człowiek coraz mocniej oddala się od natury i samego siebie, Pani Claudie Hunzinger proponuje coś zupełnie innego: zatrzymanie. Jej powieść „Pies przy moim stole” to literacki manifest życia prostego, zakorzenionego w przyrodzie, miłości i czułości codziennych rytuałów. Nie jest to książka, którą „czyta się jednym tchem”. To opowieść, którą się przeżywa – powoli, z uwagą, zmysłami.

Wbrew tytułowi, pies – przygarnięty przez parę starszych ludzi – nie jest jedynie zwierzęciem towarzyszącym. Jest symbolem. Przypomina o świecie instynktów, bezwarunkowej lojalności i życia w zgodzie z tym, co naturalne. Jego obecność przy stole – miejscu symbolicznym, wspólnym, ludzkim – narusza pewien porządek, a zarazem go odbudowuje. To zwierzę uczy bohaterów na nowo „bycia razem”, pokazując, że miłość i troska nie mają wieku, a wrażliwość może być najważniejszym aktem oporu wobec chłodnego, zdehumanizowanego świata. Autorka, sama będąc kobietą dojrzałą, z niezwykłą siłą opowiada o starzeniu się – bez lukru, ale i bez rozpaczy. Bohaterka nie ucieka przed starością. Wręcz przeciwnie – oswaja ją, osadza w codziennych czynnościach, w spacerach po lesie, w rozmowach z mężem, w pielęgnowaniu ciała i duszy. Jej starość nie jest schyłkiem, lecz pełnią. Las, w którym mieszka, nie jest ucieczką od świata, ale raczej jego esencją – miejscem, gdzie natura wciąż ma głos, a człowiek nie jest królem, lecz jednym z wielu uczestników życia.

W warstwie literackiej „Pies przy moim stole” jest dziełem świadomym i intertekstualnym. Narracja przypomina dziennik – fragmentaryczny, pełen dygresji, cytatów i odniesień do dzieł innych twórców. Pani Hunzinger nie ukrywa swojej erudycji, ale też jej nie afiszuje – raczej pozwala, by myśli bohaterki naturalnie krążyły wokół tekstów kultury, które ukształtowały jej spojrzenie na świat. Odnajdziemy tu echa Rousseau, Simone de Beauvoir, Henry’ego Davida Thoreau, Virginii Woolf czy Marguerite Duras. Styl Autorki to swoista mieszanka eseju, autobiografii i prozy poetyckiej. Język – delikatny, zmysłowy, pełen metafor – koresponduje z tematyką: mówi nie tylko o świecie, ale również językiem tego świata. Przyroda nie jest tłem, lecz współtwórcą narracji – padający deszcz, zapach ziemi, ruch psa stają się akapitami niewypowiedzianego. Forma literacka książki wymaga od czytelnika współuczestnictwa – nie daje gotowych odpowiedzi, nie prowadzi za rękę. To bardziej intymna rozmowa niż linearna opowieść. W tym sensie Pani Hunzinger zbliża się do tradycji literatury filozoficznej, a Jej powieść staje się czymś więcej niż tylko fabułą – staje się doświadczeniem egzystencjalnym.

Choć książka jest bardzo osobista, ma także wymiar uniwersalny i – nie bójmy się tego słowa – polityczny. Autorka krytykuje konsumpcyjny świat, upadek relacji międzyludzkich, marginalizację osób starszych i degradację środowiska. Ale czyni to nie w formie manifestu, lecz za pomocą subtelnych obrazów i przykładów. Jej czułość wobec psa, męża, lasu – to forma sprzeciwu wobec świata zdominowanego przez brutalność, pośpiech i egoizm. W tym aspekcie książka wpisuje się również w nurt literatury ekologicznej oraz feministycznej – promującej życie oparte na trosce, a nie dominacji. „Pies przy moim stole” to książka nie tyle do czytania, co do smakowania – jak filiżanka herbaty pita w ciszy przy kominku. To opowieść o miłości – nie tej młodzieńczej, lecz dojrzałej, cierpliwej i zakorzenionej. O życiu w zgodzie z naturą – nie tylko tą zewnętrzną, ale i własną, wewnętrzną. W warstwie literackiej to powieść subtelna i refleksyjna, wymagająca od czytelnika uważności i gotowości na zwolnienie tempa. Zamiast dynamicznej akcji – medytacja nad codziennością. Zamiast bohatera-herosa – kobieta w lesie z psem i miłością do świata.



To literatura, która zostaje z czytelnikiem na długo, jak ślad łapy na śniegu – prosty, cichy, ale głęboki. Przejmująca, ciepła więź między postaciami: autorką, jej mężem i psem. Krajobraz i natura jako bohaterowie powieści – są pełne symboliki i siły. Piękny, poetycki styl pisania, odpowiedni do wolnego, refleksyjnego czytania.

Co wyróżnia tę książkę?

Nagroda Femina 2022 – jedno z najważniejszych wyróżnień literackich we Francji

Patronat Instytutu Francuskiego w Polsce – książka została wyróżniona i dofinansowana w ramach Programu Boy‑Żeleński, sygnalizując jej literacką i kulturową wagę.

Głębokie przesłanie ekologiczno‑feministyczne – autorka używa życia codziennego jako punktu wyjścia do alarmu o kondycję planety i status kobiety w późnej dorosłości .

„Pies przy moim stole” to melancholijna, przemyślana opowieść o miłości, naturze i przemijaniu. To lektura dla tych, którzy lubią zatrzymać się w biegu, wsłuchać w oddechy lasu i poczuć, że mały, codzienny gest – jak ułożenie psa przy stole – może być opowieścią o całym życiu. Jeśli cenisz refleksyjną literaturę, osadzoną w klimacie slow life i głęboko osadzoną w naturze, ta książka jest zdecydowanie warta uwagi.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Nowe

czwartek, 10 lipca 2025

Historia dla dzieci




„Słyszałem nieraz pieśni o bitwach i wyobrażałem sobie, słuchając ich, że klęska może być pełna chwały. Ale teraz widzę, że to rzecz straszna, by nie rzec: rozpaczliwa”.

J.R.R Tolkien



Obrona Grodna we wrześniu 1939 roku to jedno z mniej znanych, a jednocześnie najbardziej poruszających wydarzeń kampanii wrześniowej. To tragiczny epizod z początków II wojny światowej, który pokazuje, jak wielkie znaczenie może mieć odwaga zwykłych ludzi wobec brutalnej agresji potężnego wroga. Mimo że w oficjalnej historii przez wiele lat pomijano ten temat, dziś pamięć o obrońcach Grodna wraca jako symbol patriotyzmu, determinacji i ofiary.

Miasto Grodno, położone na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, zostało zaatakowane przez Armię Czerwoną 20 września 1939 roku, kilka dni po napaści Związku Radzieckiego na Polskę. Była to część realizacji tajnego paktu Ribbentrop-Mołotow, w którym Niemcy i ZSRR podzieliły się terytorium Polski. Mimo że Wojsko Polskie było już osłabione walkami z Niemcami na zachodzie, mieszkańcy Grodna – cywile, policjanci, harcerze i resztki oddziałów wojskowych – postanowili bronić miasta przed sowieckim najeźdźcą. Obrona Grodna była niezwykle dramatyczna. Brakowało broni, amunicji i ciężkiego sprzętu. Mieszkańcy organizowali barykady, a młodzież rzucała butelki z benzyną na sowieckie czołgi. W obronie miasta brali udział nawet kilkunastoletni chłopcy. Ich poświęcenie budzi podziw, ale i przerażenie – wojna odebrała im dzieciństwo i zmusiła do walki o wolność z bronią w ręku. Walki o Grodno trwały dwa dni – od 20 do 22 września – i zakończyły się zdobyciem miasta przez Armię Czerwoną. Po zajęciu miasta doszło do brutalnych represji – wielu obrońców zostało rozstrzelanych, aresztowanych lub deportowanych na Syberię. Szczególnie tragiczny był los młodych ludzi, których sowieci uznali za „bandytów” tylko dlatego, że odważyli się stawić opór. Mimo militarnej klęski obrona Grodna miała ogromne znaczenie moralne. Pokazała, że Polacy byli gotowi bronić swojej niepodległości nie tylko przed Niemcami, ale także przed zdradziecką napaścią ze wschodu. Była to jedna z nielicznych prób zorganizowanego oporu przeciwko Sowietom w pierwszych dniach ich agresji. Obrona Grodna stała się symbolem patriotyzmu i niezłomności – cech, które przez dziesięciolecia były wymazywane z oficjalnej historii PRL.

Komiks „Wojenna odyseja Antka Srebrnego 1939–1944: Obrona Grodna”, wydany przez Instytut Pamięci Narodowej, to jedna z części serii ukazującej losy młodego chłopca – Antka Srebrnego – w tragicznych realiach II wojny światowej. Ten odcinek skupia się na dramatycznych wydarzeniach obrony Grodna we wrześniu 1939 roku, gdy sowieckie wojska wkroczyły do Polski od wschodu. Komiks łączy formę przystępną dla młodszych czytelników z ważnym przekazem historycznym i patriotycznym. Głównym bohaterem jest Antek – młody chłopak, który mimo swojego wieku wykazuje się odwagą, dojrzałością i silnym poczuciem obowiązku wobec ojczyzny. Obrona Grodna, przedstawiona w komiksie, staje się dla niego brutalnym wprowadzeniem w dorosłość i wojnę. Młodzież, dzieci, harcerze – wszyscy stają do walki z przeważającymi siłami sowieckimi. Sceny pokazujące improwizowaną obronę miasta – rzucanie butelek z benzyną na czołgi czy barykadowanie ulic – ukazują desperację, ale też niezwykłe bohaterstwo mieszkańców miasta.

Komiks nie ucieka od tragizmu. Pokazuje brutalność sowieckiego agresora, zdradę sojuszniczych obietnic, a także dramat cywilów. Uderzające jest to, że w samym centrum wydarzeń znajdują się dzieci – ich losy ukazują, jak wojna zabiera nie tylko życie, ale i dzieciństwo. Historia Antka to symbol wielu młodych Polaków, którzy musieli szybko dorosnąć, by walczyć o wolność ojczyzny. Pod względem graficznym komiks utrzymany jest w realistycznym, choć uproszczonym stylu, co czyni go przystępnym dla młodszych czytelników, ale też nie trywializuje tematu. Warstwa edukacyjna, obecna m.in. w dodatkach historycznych na końcu publikacji, pomaga zrozumieć kontekst wydarzeń – agresję ZSRR, losy Kresów, terror NKWD i późniejsze deportacje ludności. „Obrona Grodna” to ważna lekcja historii, ale także opowieść o wartościach – odwadze, poświęceniu, miłości do ojczyzny. Komiks nie tylko przybliża młodym czytelnikom historię II wojny światowej, ale także inspiruje do refleksji nad tym, czym jest patriotyzm i jak trudne decyzje musieli podejmować ich rówieśnicy w przeszłości.

Książka „Wojenna odyseja Antka Srebrnego: Obrona Grodna” to pozycja wartościowa zarówno pod względem historycznym, jak i literackim. W prosty, ale poruszający sposób ukazuje dramat wojny i wpływ, jaki miała ona na losy młodych ludzi. To opowieść, która uczy, wzrusza i przypomina o tych, którzy w najtrudniejszych chwilach potrafili zachować honor i odwagę.

Książkę do recenzji otrzymałam od Instytutu Pamięci Narodowej


 

Kemet - Egipskie odkrycie




"Kair doskonale unaocznia społeczne przepaści. Można podziwiać pełne ornamentów budynki z lat trzydziestych i czterdziestych, jak w Paryżu, mauretańskie kamienice w Heliopolis, apartamentowce w Maadi i przerazić się Miastami Umarłych, w których trzy-cztery miliony ludzi żyją na cmentarzach, walcząc o przeżycie z dnia na dzień. Te otchłanie nędzy to także magazyny części zamiennych. Ludzkich. Słyszałem, że na podziemnym rynku organów nerka czy wątroba kosztują siedem i pół tysiąca dolarów".

Artur Domasłowski



Cztery kobiety – Olga, Paulina, Marzena i Alicja – spotykają się po piętnastu latach od matury. Zamiast banalnego spotkania w rodzinnym mieście wybierają nietuzinkową przygodę: rejs po Nilu, przez serce starożytnego i współczesnego Egiptu. Brzmi jak wymarzone wakacje? Tylko na pierwszy rzut oka. Pani Magdalena Stępień od pierwszych stron subtelnie pokazuje, że ta podróż wcale nie będzie tylko słońcem i piramidami – ale także konfrontacją z niewypowiedzianym, z tym, co przez lata było przemilczane lub sztucznie podtrzymywane.

„Kemet” to książka, która łączy trzy warstwy:

Psychologiczną – pokazującą ewolucję przyjaźni, przemilczenia i emocjonalne tarcia między czterema zupełnie różnymi kobietami; Obyczajową – opisującą kobiecą codzienność, rozczarowania i życiowe wybory; Podróżniczą – przybliżającą Egipt z jego kontrastami: od majestatycznych świątyń po zwykłe ulice Kairu, pełne ludzi, sprzeczności i hałasu.

Autorka świetnie balansuje między ironią a powagą. Dialogi są naturalne, momentami błyskotliwe, ale nie brakuje też cichych, refleksyjnych momentów – kiedy bohaterki konfrontują się z własną przeszłością, samotnością lub iluzjami o szczęściu.

Pani Magdalena Stępień wprowadza nas w intensywny i emocjonalny świat bohaterek już od pierwszych stron:

„Wakacje, które miały wszystko naprawić. A rozdrapały wszystko, co jeszcze się trzymało.”

To zdanie doskonale oddaje dualizm: z jednej strony wakacyjna ekscytacja, z drugiej – emocjonalny chaos, który podróż potęguje. Egipt nie jest tu tylko „tłem” – staje się katalizatorem, który uwypukla skrywane urazy i napięcia.

Egipskie słońce symbolizuje tutaj coś więcej niż klimat – to siła, która wyzwala emocje, demaskuje iluzje i uświadamia bohaterkom, ile w ich relacjach jest autentyczności, a ile pozorówJednym z najważniejszych walorów książki Pisarki, jest sposób, w jaki Egipt nie tylko funkcjonuje jako egzotyczne tło podróży, ale staje się aktywnym lustrem dla emocji, napięć i kontrastów bohaterek. To kraj, który jednocześnie fascynuje, przytłacza i prowokuje do refleksji. Autorka wprowadza wiele odniesień do kultury starożytnej – Kemet, czyli nazwa używana przez samych Egipcjan na określenie swojego kraju, oznacza „Czarna Ziemia”. Ten pierwotny, uświęcony obraz staje się dla bohaterek symbolem porządku, harmonii, ale też tajemnicy. Zwiedzanie Doliny Królów czy świątyń Abu Simbel wywołuje u postaci poczucie obcowania z czymś większym niż one same. Sugeruje to, że kontakt z dawną cywilizacją może działać jak katastroficzne oczyszczenie – odsłaniając to, co ukryte pod powierzchnią codziennych masek. Jednocześnie książka prezentuje Egipt współczesny w sposób zniuansowany, unikając orientalizmu. Nie ma tu pocztówkowego „raju turysty”, lecz realne miasto, realne ulice, realni ludzie – z ich problemami, nadziejami i frustracjami. Autorka pokazuje społeczne napięcia, m.in. związane z sytuacją kobiet, zderzeniem klas społecznych, religijną presją i postkolonialną tożsamością. Egipt jawi się jako kraj między epokami – nowoczesny i konserwatywny jednocześnie, pełen sprzeczności, w których także odbijają się emocjonalne rozdarcia bohaterek.

Ciekawie ukazany jest również motyw turystki z Europy Środkowej – kobiety wykształconej, niezależnej, ale jednocześnie uprzywilejowanej. Pisarka subtelnie wskazuje, jak często podróżni – nawet ci otwarci i wykształceni – nieświadomie wchodzą w rolę kolonialnego obserwatora: oceniają, fotografują, komentują, nie rozumiejąc pełni lokalnego kontekstu. Rejs po Nilu, hotelowe bufety, przewodnicy mówiący po polsku – to wszystko ukazuje, jak łatwo zatrzymać się na powierzchni „orientalnej przygody”, nie próbując naprawdę dotknąć kultury, której się doświadcza. Dla bohaterek to zderzenie staje się pretekstem do zadania sobie pytań: o to, co „autentyczne”, kto ma prawo oceniać inność, jak rozumieć własną wolność w kontekście innej kultury.

Pani Magdalena Stępień, dzięki własnym doświadczeniom podróżniczym i empatii kulturowej, tworzy obraz Egiptu niejednoznaczny i bogaty. Unika uproszczeń, pokazując kraj pełen piękna, ale i trudnych pytań – politycznych, społecznych, tożsamościowych. Dzięki temu „Kemet. Jubileusz na Nilu” to nie tylko powieść o przyjaźni czy kobiecej sile, ale również ważny głos w rozmowie o międzykulturowym zrozumieniu, empatii i odpowiedzialności za spojrzenie.

„Przyjaźń się nie kończy – ona się przeistacza. Czasem w coś silniejszego. Czasem w nic.”

„Egipt nie był tak inny, jak myślałyśmy. To my byłyśmy inne. Tylko że żadna nie miała odwagi tego przyznać.”

Takie cytaty pojawiają się w książce często – celne, nienachalne, zostające z czytelnikiem długo po zakończeniu lektury.

Plusy tej powieści to głębia psychologiczna postaci, interesująco zarysowany motyw podróży i zderzenia kultur, lekki styl, ale z dojrzałą treścią, refleksja nad kobiecą przyjaźnią i rolą czasu. Minusy (dla niektórych): mało akcji w klasycznym sensie – to bardziej „książka emocji” niż wydarzeń, niektóre wątki mogłyby być rozwinięte (np. życie lokalnych mieszkańców).

„Kemet. Jubileusz na Nilu” to powieść, która nie daje łatwych odpowiedzi. To książka o przyjaźni, która dojrzewa, pęka, przetrwa lub nie – ale zawsze coś zostawia. To również opowieść o kobietach – nie takich z okładek magazynów, ale prawdziwych, zmiennych, niejednoznacznych. Jeśli szukasz literatury, która pobudza do refleksji, daje szansę spojrzeć inaczej na relacje i samą siebie – Kemet jest strzałem w dziesiątkę.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Lava


 

niedziela, 6 lipca 2025

Upadek polskiego rolnictwa





 „Rolnictwo to fundament cywilizacji. Bez rolnika – nie ma chleba, nie ma pokoju.”


Cyrus McCormick (wynalazca żniwiarki)





Państwowe Gospodarstwa Rolne (PGR-y) zostały powołane po II wojnie światowej, na mocy dekretu z 1949 roku, jako część komunistycznej reformy rolnej. Ich powstanie było inspirowane sowieckim modelem kołchozów i stanowiło element większej strategii kolektywizacji rolnictwa. Główne cele PGR-ów:

Rozwój rolnictwa państwowego na ziemiach zachodnich i północnych (tzw. Ziemie Odzyskane). Zagospodarowanie przejętych majątków poniemieckich, dworów, folwarków. Zatrudnienie ludzi przesiedlonych i bezrobotnych z innych regionów Polski.

„To nie była wieś – to było coś pomiędzy. Nie dwór, nie wieś, nie miasto. PGR miał własną logikę.” – wspomina jedna z bohaterek książki.

W latach 50–80. XX w. PGR-y stanowiły podstawę państwowego rolnictwa w wielu regionach kraju. Dla pracowników były czymś więcej niż miejscem pracy – PGR zapewniał: Mieszkania służbowe, przedszkola i szkoły, sklepy i transport, ośrodki kultury, biblioteki, domy kultury, czasem nawet opiekę medyczną. Były więc zamkniętymi mikrospołecznościami, w których wszystko działo się „na miejscu”.

Praca w PGR nie wymagała wykształcenia – wystarczała sprawność fizyczna. Było to miejsce pracy dla tych, którzy nie odnaleźli się w gospodarce chłopskiej lub nie mieli ziemi. Mimo trudnych warunków gwarantowano zatrudnienie, mieszkanie i podstawowe bezpieczeństwo socjalne. Po 1989 roku, wraz z upadkiem PRL i wprowadzeniem gospodarki wolnorynkowej, PGR-y zaczęto likwidować. W 1991 roku Sejm uchwalił ustawę o likwidacji państwowych gospodarstw rolnych. Skutkiem likwidacji były: masowe bezrobocie – setki tysięcy ludzi straciły pracę z dnia na dzień. Brak zabezpieczenia socjalnego – ludzie zostali bez wsparcia państwa. Degradacja infrastruktury – upadek świetlic, przedszkoli, bibliotek. Marginalizacja całych społeczności – szczególnie w zachodniej i północnej Polsce. Trwałe dziedziczenie biedy – do dziś wiele popegeerowskich miejscowości zmaga się z ubóstwem i wykluczeniem.

„Maszyny zamilkły. Ludzie nie wiedzieli, co dalej. Z dnia na dzień nie było pracy, nie było po co wstawać.” – wspomina bohater reportażu. Po 30 latach od likwidacji PGR-ów wiele z dawnych problemów nadal istnieje: bezrobocie strukturalne (brak przemysłu, alternatywy dla pracy fizycznej), brak dostępu do edukacji i kultury, stygmatyzacja społeczna – mieszkańców dawnych PGR-ów postrzega się jako „gorszych” obywateli, wykluczenie komunikacyjne – brak połączeń PKS, PKP, Internetu. To wszystko przyczyniło się do utraty tożsamości i poczucia wartości społecznej.

Książka „Zboże rosło jak las” to nie tylko zbiór wspomnień i opowieści o przeszłości – to głęboka, poruszająca refleksja nad zanikającym światem polskiej wsi, w szczególności nad losem ludzi związanych z Państwowymi Gospodarstwami Rolnymi (PGR-ami). To opowieść o pamięci – zbiorowej i indywidualnej – o świecie, który istniał przez kilka dekad i zniknął niemal z dnia na dzień, pozostawiając po sobie społeczną i tożsamościową pustkę.

„Po nas została tylko cisza. Ani fabryk, ani uczelni. Tylko ruina i tęsknota.” – relacjonuje inny rozmówca w książce Pana Panka.

PGR-y były przez wiele lat integralną częścią życia milionów ludzi w Polsce Ludowej. Dla ich pracowników stanowiły nie tylko miejsce pracy, ale też centrum życia społecznego: zapewniały mieszkania, przedszkola, świetlice, czasem nawet sklepy i transport. „Zboże rosło jak las” ukazuje ten świat nie jako element ideologii czy systemu politycznego, lecz jako codzienność ludzi, którzy w tych realiach tworzyli swoje życie – pracowali, zakładali rodziny, wychowywali dzieci, budowali wspólnotę. W książce ten świat powraca poprzez wspomnienia bohaterów – pełne detali, emocji i obrazów. To pamięć o ludziach i miejscach, ale też o utraconym poczuciu wspólnoty i stabilności.

Likwidacja PGR-ów po 1989 roku była jednym z najboleśniejszych skutków transformacji ustrojowej. Upadek gospodarstw oznaczał nie tylko utratę pracy, ale także rozpad całego stylu życia. Ludzie zostali pozostawieni samym sobie, często bez perspektyw, bez przygotowania do zmiany rzeczywistości. W „Zbożu…” silnie wybrzmiewa właśnie ta nagła utrata: utrata pracy, tożsamości, sensu życia, więzi międzyludzkich. To nie tyle krytyka przemian, ile ludzka opowieść o ich skutkach. Autorzy książki oddają głos tym, którzy do dziś pamiętają tamten czas i próbują znaleźć słowa, by opowiedzieć o stracie. Ich wspomnienia są pełne tęsknoty, ale też goryczy i rozczarowania.

„Zboże rosło jak las” to również książka o walce z zapomnieniem. W dominującym dyskursie PGR-y często przedstawiano jako symbol zacofania, nieefektywności i patologii. Tymczasem ta publikacja pokazuje, że był to realny świat konkretnych ludzi – ich praca miała wartość, ich życie miało sens. Książka pełni więc funkcję pamięci społecznej, przywracając godność tym, których historia zepchnęła na margines. Autorzy nie idealizują przeszłości, ale starają się pokazać ją z perspektywy uczestników, a nie zewnętrznych ocen. To głos oddolny, autentyczny i potrzebny. „Zboże rosło jak las” to ważna książka, bo opowiada o tych, o których najczęściej milczano. Pokazuje, że likwidacja PGR-ów była nie tylko decyzją ekonomiczną, ale przede wszystkim dramatem społecznym. To również refleksja nad pamięcią: co pamiętamy jako społeczeństwo? Czyje historie są słyszane, a czyje zapomniane? W czasach, gdy wiele osób z byłych terenów popegeerowskich nadal zmaga się z marginalizacją, książka ta staje się próbą przywrócenia im głosu, podmiotowości i miejsca w historii. Warto ją czytać nie tylko jako zapis przeszłości, ale też jako przestrogę i wezwanie do bardziej sprawiedliwego opowiadania o transformacji ustrojowej i jej skutkach.

Murowane domy, chlewy, obory, świetlice – to wszystko tworzyło specyficzny mikroświat. Jeden z bohaterów wspomina:

„W gospodarstwach państwowych znalazło się miejsce dla każdego. żeby dostać etat i mieszkanie, wystarczyły sprawne ręce. W ten sposób państwowe rolnictwo zakonserwowało przedwojenną biedę.”

Inna historia uwidacznia tę wspólnotę i społeczną strukturę życia:

„Mój pegeer nazwę miał krzyżacką, ale to była wioska smerfów. […] Komfort, że zawsze będzie tak samo.”

„Moment upadku pegeerów bywa kojarzony z ciszą – milkną maszyny, znikają zwierzęta, sąsiedzi albo zamykają się w domach, albo wyjeżdżają do pracy na czarno zagranicę.”

„Nie ma jednej prawdy o pegeerach, mimo że wszystkie powołano do życia jednym dekretem i zamknięto jedną ustawą.” To zaproszenie do refleksji: każda historia ma wiele odcieni, a uproszczone narracje mogą zafałszować pamięć.

Wałęsa zauważał, że w czasie transformacji szkolono ludzi do „radzenia sobie sami”, ale brakowało strategii, zwłaszcza dla pracowników PGR‑ów:

„Po 1989 roku mamy nową Polskę, demokrację, wolność, a ludziom się mówi: 'radźcie sobie sami'. – A jak nie radzicie, to co, gińcie?”

Krytykował ekonomiczne podejście Balcerowicza, które – jego zdaniem – pomijało szczególną sytuację ludzi z PGR‑ów. Miał przygotowany własny plan wsparcia, lecz nie został wysłuchany:

„Zamiast likwidować miejsca pracy na wsi i zostawiać ziemię bez gospodarza oraz zarządzania, można było wydzierżawić, sprzedać, ludzi przeszkolić i pomóc tym, którzy byli bezradni. Pozostawiono ich na pastwę losu. PGR rozkradziono i zniszczono.”

Trzeba tutaj dodać, że po upadku Państwowych Gospodarstw Rolnych, Polska zwłaszcza zachodnia nigdy się nie podniosła. Nadal jesteśmy podzielnie pod względem ekonomicznym i na wsiach Podlasia, Podkarpacia, Warmii i Mazur widać to gołym okiem.

Po likwidacji PGR-ów (od 1991 r.) setki tysięcy ludzi – w dużej mierze niewykształconych, nieposiadających innych kwalifikacji zawodowych – straciło źródło utrzymania. Dla wielu był to koniec życia zawodowego. Dziś w wielu gminach popegeerowskich wskaźnik bezrobocia nadal jest znacznie wyższy niż średnia krajowa. Brak pracy, brak edukacji, brak infrastruktury kultury i transportu spowodowały dziedziczne ubóstwo. Dzieci dorastające w byłych PGR-ach często: nie kończą szkół średnich, mają ograniczony dostęp do internetu i zajęć dodatkowych, wcześnie opuszczają edukację i rynek pracy.

„To jest druga i trzecia generacja ludzi, którzy nigdy nie pracowali” – tak mówią lokalni urzędnicy o niektórych osiedlach popegeerowskich.

Znaczna część dawnych majątków PGR-owskich popadła w ruinę. Wiele budynków gospodarczych i pałaców: zostało zdewastowanych, rozkradzionych, nie znalazło nowych funkcji gospodarczych. Zamiast stworzyć nowoczesne spółdzielnie, przedsiębiorstwa rolnicze czy dzierżawy, ziemię często oddano w ręce nielicznych beneficjentów prywatyzacji, a lokalna ludność została z niczym. Likwidując PGR-y bez programu osłonowego, zignorowano potencjał ludzi, którzy przez lata pracowali w rolnictwie. Brak programów przekwalifikowania i edukacji doprowadził do: trwałego wypchnięcia z rynku pracy, braku mobilności zawodowej, izolacji od nowoczesnej gospodarki. Wspólnota PGR-owska miała swoją tożsamość, hierarchię, codzienne rytuały. Po jej rozpadzie ludzie zostali bez wspólnoty, dumy z pracy, poczucia wartości. Książka „Zboże rosło jak las” pokazuje, że dawni mieszkańcy PGR-ów czują się zapomniani i wykluczeni, a ich przeszłość bywa wyśmiewana lub ignorowana. Transformacja lat 90. – mimo że potrzebna – została przeprowadzona bez konsultacji społecznych i bez realnego wsparcia dla PGR-ów. Efektem było poczucie zdrady przez elity, rosnący antyestablishmentowy bunt, skłonność do głosowania protestacyjnego (np. na populistów, antysystemowe partie). W wielu popegeerowskich gminach poparcie dla partii antyliberalnych, eurosceptycznych lub nacjonalistycznych jest znacznie wyższe niż w reszcie kraju.

Książka Autora, jest jedną z najważniejszych książek o upadku polskiego rolnictwa. W tym temacie możemy również napisać o zakładach przemysłowych, kopalniach, hutach, cukrowniach, które zostały zamknięte, ponieważ państwo polskie wyprzedaje narodowy kapitał za bezcen. Zapewne mieszkańcy Łodzi, Wałbrzycha, czy Katowic, ale także wielu innych miejsc w Polsce mieliby dużo do powiedzenia w tym temacie. Zachęcam, aby pochylić się nad tą pozycją, tym bardziej że zagłada polskiego rolnictwa rozpoczęta w latach 90 tych, doprowadza do całkowitego jego upadku dziś.

 Książka Wydawnictwa Czarne

sobota, 5 lipca 2025

Pius XII kontrowersje i przemilczenia





 „Ludzie, cienie, dobro, zło, niebo, piekło: wszystko to tylko etykietki, nic więcej. Ludzie sami stworzyli te przeciwieństwa: natura ich nie dostrzegała. W naturze nawet życie i śmierć nie były przeciwieństwami - po prostu jedno stawało się przedłużeniem drugiego”.


John Marsden

Pontyfikat papieża Piusa XII przypadł na wyjątkowo trudny okres w dziejach – czas II wojny światowej, Holokaustu, początków zimnej wojny oraz rozprzestrzeniania się komunizmu. Choć jego rola w tych wydarzeniach była znacząca, to właśnie sposób, w jaki Pius XII odnosił się do nich publicznie i politycznie, wzbudził wiele kontrowersji.

Największym zarzutem wobec Piusa XII jest jego domniemana bierność wobec zagłady Żydów. Krytycy twierdzą, że papież: nie potępił jednoznacznie i publicznie ludobójstwa dokonywanego przez nazistów, nie wykorzystał w pełni autorytetu Kościoła, by wzywać do pomocy Żydom, w encyklikach i przemówieniach unikał bezpośrednich odniesień do eksterminacji.

Z drugiej strony, obrońcy Piusa XII argumentują, że: działał zakulisowo, by ratować Żydów poprzez sieć parafii, zakonów i nuncjatur (co potwierdzają niektóre dokumenty i relacje świadków), zbyt otwarta krytyka mogła doprowadzić do represji wobec katolików i zakonników niosących pomoc, Watykan był w trudnym położeniu politycznym i wojskowym (był neutralnym państwem, otoczonym przez faszystów).

Zanim został papieżem, Eugenio Pacelli jako sekretarz stanu podpisał w 1933 r. konkordat między Stolicą Apostolską a III Rzeszą. Choć miał on chronić prawa Kościoła katolickiego w Niemczech, dziś niektórzy widzą w tym akt legitymizacji nazizmu. Co prawda, Kościół niemiecki był później represjonowany przez nazistów, ale sam fakt zawarcia układu z Hitlerem pozostaje kontrowersyjny. Pius XII był zdecydowanym przeciwnikiem komunizmu, co znalazło wyraz m.in. w ekskomunikach wobec członków partii komunistycznych i sojuszników reżimów ateistycznych. Kościół za jego pontyfikatu angażował się politycznie po stronie Zachodu, zwłaszcza we Włoszech, gdzie wspierał chrześcijańską demokrację przeciw komunistom. Krytycy zarzucają mu, że: doprowadził do upolitycznienia Kościoła, nie wykazywał wystarczającej troski o katolików prześladowanych w krajach komunistycznych, poza ogólnymi apelami. Pontyfikat Piusa XII był okresem silnej centralizacji władzy papieskiej. Papież ten podejmował decyzje jednoosobowo, rzadko zwoływał kolegia doradcze, a wiele jego działań miało charakter autokratyczny. Wprowadził dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny (1950) bez uprzedniego zwołania soboru, co niektórzy uznali za oznakę papieskiego autorytaryzmu. Kontrowersje wokół Piusa XII zostały ponownie rozbudzone w latach 1960–70, m.in. po wystawieniu sztuki „Namiestnik” (1963) Rolfa Hochhutha, w której papież został przedstawiony jako milczący świadek Holocaustu. Debata ta trwa do dziś. W 2020 roku Watykan otworzył swoje archiwa z czasów pontyfikatu Piusa XII, co pozwala historykom lepiej ocenić jego działania. Wstępne badania sugerują, że papież był bardziej zaangażowany w pomoc ofiarom wojny, niż dotąd sądzono, choć pełny obraz nadal się kształtuje.

Książka „Papież Pius XII w propagandzie komunistycznej w Polsce w latach 1945–1958” autorstwa Pana Marcina Sanaka, to wartościowe studium historyczne, które ukazuje zderzenie dwóch odmiennych światów – katolickiego uniwersalizmu i ideologii marksistowsko-leninowskiej, które miało miejsce w realiach powojennej Polski. Praca ta skupia się na sposobach przedstawiania postaci papieża Piusa XII w oficjalnej propagandzie PRL w okresie szczególnego nasilenia walki z Kościołem katolickim. Po zakończeniu II wojny światowej Polska znalazła się w strefie wpływów Związku Radzieckiego, co pociągnęło za sobą instalację systemu komunistycznego. Władza ludowa, nieakceptująca jakiejkolwiek niezależnej od państwa instytucji, szybko skonfliktowała się z Kościołem katolickim. Papież Pius XII – głowa Kościoła, uważany za autorytet duchowy przez miliony Polaków – został w oczach komunistycznych władz uznany za ideologicznego przeciwnika.

Autor skrupulatnie analizuje przekaz propagandowy zawarty w oficjalnych publikacjach partyjnych, prasie, audycjach radiowych oraz innych formach komunikacji państwowej. Pisarz pokazuje, jak Pius XII był przedstawiany jako sojusznik faszyzmu, wróg pokoju i przeciwnik postępu społecznego. Było to nie tylko fałszywe, ale też całkowicie podporządkowane celom politycznym: zdyskredytować autorytet Stolicy Apostolskiej i ograniczyć wpływy Kościoła w Polsce. W książce wyraźnie widać, jak propaganda posługiwała się manipulacją, uproszczeniem i stereotypem. Pius XII – w rzeczywistości papież, który w czasie II wojny światowej podejmował działania na rzecz ratowania Żydów i więźniów politycznych – był przedstawiany w propagandzie, jako „papież Hitlera”. Pan Sanak dokładnie rekonstruuje te mechanizmy, przytaczając liczne przykłady z materiałów źródłowych. Praca Autora ma istotne znaczenie dla zrozumienia mechanizmów działania propagandy w okresie PRL oraz stosunku państwa komunistycznego do Kościoła katolickiego. Pokazuje, że walka z religią miała wymiar nie tylko lokalny, ale także symboliczny i ideologiczny – dotyczyła całego zachodniego świata wartości. Pan Sanak ukazuje, jak funkcjonował wizerunek tej postaci w komunistycznej narracji medialnej. Ciągle się nad tą pozycją zastanawiam. Mimo że mi się bardzo podoba, mam wrażenie, że jest ona mocno jednostronna, mianowicie ma bronić pontyfikatu papieża Piusa XII. Stanowczo, książka jest za krótka, moim zdaniem byłoby lepiej gdyby ukazywała dwie strony medalu, a nie tylko jedną, choć może wynika to stąd, że temat dotyka tylko komunizmu. Jestem bardzo ciekawa, jak ta monografia wyglądałaby w świetle podpisania konkordatu z Niemcami, oraz sytuacją, jaką wywołał nazizm na świecie. W przemówieniu "Ubi arcano Dei" Pius XII nawoływał do pokoju i modlitwy, ale nie wymienił wprost Niemiec jako agresora. W Bożonarodzeniowym orędziu z 1942 r. Pius XII powiedział o „setkach tysięcy ludzi, którzy z powodu ich pochodzenia rasowego są skazani na śmierć”, ale nie wymienił Żydów ani Niemiec z nazwy. Równocześnie jednak unikał konfrontacji z Hitlerem, obawiając się represji wobec Kościoła i ludności katolickiej, szczególnie w Polsce.

Trzeba tutaj jasno powiedzieć, że Pan Sanak wykonał kawał dobrej pracy, jednak stanowczo za krótkiej i niedotykającej wszystkich problemów związanych z relacjami Piusa XII zarówno z nazistami, faszystami, jak i komunistami.

„Papież Pius XII w propagandzie komunistycznej w Polsce w latach 1945–1958” to książka nie tylko dla historyków, ale dla wszystkich zainteresowanych historią Polski, relacjami państwo–Kościół, a także mechanizmami manipulacji medialnej. Pan Marcin Sanak pokazuje, jak silnym narzędziem była propaganda i jak celowo fałszowano obraz rzeczywistości w celu podporządkowania społeczeństwa nowemu porządkowi ideologicznemu. Dzięki, rzetelnej analizie źródeł, precyzyjnemu językowi i logicznej strukturze, książka Pisarza wpisuje się w kanon ważnych publikacji opisujących powojenną historię Polski i rolę Kościoła katolickiego w tym okresie, mimo że jest to pozycja stanowczo za krótka. Jest to lektura, która uczy krytycznego myślenia i przypomina, jak niebezpieczne może być podporządkowanie prawdy faktom politycznym.

Pontyfikat Piusa XII to jeden z najbardziej złożonych i kontrowersyjnych okresów w historii Kościoła katolickiego. Dla jednych jest on symbolem zachowawczej neutralności i milczenia wobec zbrodni, dla innych – roztropnym dyplomatą i obrońcą Kościoła w czasach skrajnie trudnych. Ocena jego postawy zależy nie tylko od faktów, ale także od kontekstu historycznego i interpretacji moralnych. Jedno pozostaje pewne – jego pontyfikat do dziś inspiruje do refleksji nad rolą moralnego przywództwa w obliczu zła.

Książkę do recenzji otrzymałam od Instytutu Pamięci Narodowej

Islam inaczej

  Dżalal ad-Din Rumi (XIII w.): „Jesteś nie kroplą w oceanie, jesteś całym oceanem w kropli.” Książka  „W świecie islamu. Przewodnik dla tur...