piątek, 2 lipca 2021

Niewidzialna flaga - wiele nieścisłości




Budowla z kart miliardów,
a na jej szczycie człowiek.
Ufny w swą potęgę, dokłada karty nowe”.






Długo zastanawiałam się jak zabrać się do recenzji książki Niewidzialna Flaga... Nie chodziło o to, że nie wiem jak ją napisać, ale o to ile napisać prawdy a ile przemilczeć. Uważam, że recenzja powinna zawierać jakieś wątki historyczne, jeśli książka jest z tego gatunku oraz wątki biograficzne jeśli takie są, oraz oczywiście własną opinię czasami dobrą czasami złą.


Pozycja Pana Petera Bamma a właściwie Curta Emmricha wywołała u mnie ambiwalentne uczucia. Zaczynając od początku, jest to powieść autobiograficzna, autor przedstawia w niej swoje życie na froncie II wojny światowej jako chirurga, który ratuje ludziom życie. Pan Bamm był lekarzem dywizyjnej kompanii medycznej. Niemiecki chirurg, który był weteranem kampanii francuskiej, rosyjskiej i greckiej. Brał udział w kampanii na wschodzie praktycznie od momentu jej rozpoczęcia. Był uczestnikiem walk na Kaukazie, oraz na Krymie, aż do momentu swojej ewakuacji z Helu. Autor wspomina też walki na Ukrainie oraz przepustki. Jego autobiografia zachwyca wręcz wspomnieniami innych członków opisanych wydarzeń i przyjaciół.


Książka zawiera również szczegółowe opisy pracy lekarza na froncie, niesamowite opisy warunków, w jakich przyszło autorowi pracować, a także tego co robił, aby uratować ludzkie życie, naprawdę zasługuje na wielki szacunek. Pozycja ta nie ma jakby jednej fabuły jest raczej zbiorem wspomnień Pana Bamma, jednak ułożone są one po kolei chronologicznie, więc nie ma przeskakiwania, w czasie w przeszłość lub przyszłość. Czyta się tę publikację naprawdę z wielką przyjemnością, prosty język wartkość opowieści i lekkość pióra pisarza sprawiają, że książka jest wielką przyjemnością, jednak...


Jest w tej publikacji wiele rzeczy, których nie rozumiem. Pan Emmrich nie nazywa Adolfa Hitlera po imieniu i nazwisku, tylko określa go mianem „Dyktator”. Gdyby ktoś nie wiedział nic o historii II wojny, w ogóle by nie wiedział, kim jest ów dyktator. Z całą pewnością za granicą, a zwłaszcza w Niemczech książka Pana Bamma byłaby wspaniałą propagandą o cudownym Wehrmachcie i dyktatorze, który w pozycji Niewidzialna Flaga jest całkowicie anonimowy. Oczywiście partia jest opisana w sposób uczciwy, ale już sami żołnierze okazują się w relacji pisarza ucieleśnieniem dobra. Ciekawy jest również stosunek autora do Rosjan... Powiedziałabym nad wyraz przyjazny. Być może cały styl książki wynika po prostu ze zmęczenia Pana Bamma tematem, jednak wypadałoby w swej autobiografii potępić to co się działo... U pisarza są to raczej opowieści na chłodno, jak by miał zaraz powiedzieć... Matko niech to już się skończy. Aż dziwne, że autor niby taki antyhitlerowiec nie miał nawet odwagi napisać nazwiska Hitler w swej publikacji. W ogóle zwrot, że „Partia” jest odpowiedzialna za zbrodnie „O których się słyszy” jest co najmniej śmieszny. Dlaczego pisarz otwarcie nie napisał jakie to zbrodnie i wobec kogo... Moim zdaniem w publikacji nie ma nic o świadomości Niemców co do ich zbrodni, jakie popełniali.




Jeśli faktycznie na froncie było tak jak pisze Pan Bamm to w sumie z książki nie można się dowiedzieć, kto był katem a kto ofiarą, ponieważ jakiś Dyktator z jakiejś Partii dokonywał zbrodni „o których się mówi”. Nie wiem, czy w ogóle przedstawienie historii było w zamyśle pisarza... Jeśli ją pominiemy, można powiedzieć, że bardziej przyświecał mu cel przedstawienia swojej pracy na froncie i pod tym względem książka to mistrzostwo świata.


Poza tym, że pozycja ta dla mnie wartość historyczną ma nijaką samo przedstawienie życia na froncie oraz problemów z nim związanych jest naprawdę super. Raczej bym się nie kierowała tą publikacją gdybym chciała wiedzieć kto, z kim, dlaczego, i o co, a także kto jest katem kto ofiarą w II wojnie światowej, ale jako ciekawostka i dodatek do bardziej szczegółowych pozycji i przede wszystkim uczciwych ta publikacja jak najbardziej się nadaje.


Mimo moich przemyśleń książkę Niewidzialna Flaga polecam. Dobrze jest znać różny punk widzenia. Choć moim zdaniem dla nas Polaków pozycja Pana Bamma nic nie wnosi. Mimo tego, że czyta się ją lekko i przyjemnie zastanawiałam się, dlaczego fundacja historyczna zdecydowała się ją wydać... Chyba, za dużo mamy dziś poprawności politycznej. Pozycja całkowicie dla znawców prawdziwej historii.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa FINNA


 

czwartek, 1 lipca 2021

Przeobfity zielnik z polskich łąk



Zioła
Idę dróżką a tu sprzeczka
trochę ją zagłusza rzeczka
zeszły zioła się w ogrodzie
choć dotychczas żyły w zgodzie
teraz każde się przechwala
chce być lepsze od rywala

Jestem szałwia daję słowo
kwitnę w czerwcu fioletowo
kiedy gardło mocno boli
płukać można mną do woli
poty nocne to igraszka
dla mnie to jedynie fraszka






To już druga książka Pana Nowaka, którą przeczytałam z wielką przyjemnością. Zioła z polskich łąk to powrót do korzeni, tak ważny dziś w dobie antybiotyków. Zanim odkrycie przez Alexandera Fleminga w roku 1928 penicyliny zrewolucjonizowało świat, to właśnie zioła były trzonem medycyny.


Polskie łąki obficie dostarczają nam naturalnych leków. Autor pozycji kolejny raz zachęcił mnie do stworzenia na parapecie własnego ziołowego zaplecza. Taka domowa apteka to najlepszy sposób na nasze codzienne dolegliwości, a także dodatek do tradycyjnej kuchni polskiej, która w każdym domu zajmuje honorowe miejsce. Książka Pana Zbigniewa Nowaka jest tak obszerna w wiedzę, że naprawdę trudno mi było się zdecydować które zioła wybrać. Kierując się najczęstszymi dziś chorobami i dolegliwościami mój domowy zielnik, składa się z dziurawca zwyczajnego, który jest znany w lecznictwie już od starożytności. Dziurawiec określa się często zielem Świętego Jana, ponieważ kwitnie mniej więcej od połowy czerwca. W pozycji pisarza znajdziecie wspaniałe wykorzystanie tego ziela, w leczeniu depresji, przy nowotworach, a także w leczeniu chorób skóry, wirusowych i bakteryjnych.


Kierowana poradami pisarza zasadziłam również ostropest plamisty. Przyznam szczerze, że nigdy go nie stosowałam, ponieważ zawsze wydawał mi się trudny w utrzymaniu. Jednak w pozycji Pana Nowaka rozpiska jego zastosowania zachęciła mnie do tego, aby spróbować. Ostropest jest wspaniały kiedy potrzebujemy produktu na ochronę wątroby. Wiadomo wszystko, co zjemy słodycze, tłuszcze, to co smażone negatywnie na nią wpływa. Ta roślina wspaniale ją regeneruje.


W moim domowym zielniku znalazły się również mięta pieprzowa, rumianek, czy lucerna siewna. Publikacja Zioła z polskich łąk to skarbnica wiedzy o korzystaniu z roślin jak również ich właściwościach. Pan Nowak bardzo zadbał o szczegóły przyrządzania mieszanek, opis rośliny, informacji co dana roślina leczy i kiedy możemy ją sadzić i zbierać. Jestem pod ogromnym wrażeniem wiedzy autora. Dzięki takim publikacjom każdy może korzystać z dobrodziejstw natury i nie karmić się chemią z apteki.


Moje spotkanie z dziełami Pana Nowaka rozpoczęłam od pozycji jak właśnie ziołami leczyć dzieci. Muszę tutaj napisać, że obie te książki zarówno Zioła z polskich łąk jak i Zioła dla zdrowia dzieci warto połączyć w jedno i mieć obie te pozycje.


Czasami myślę, że w dzisiejszych czasach wyśmiewamy zbawcze działanie przyrody, zastępując ją produktami sztucznymi. Tacy autorzy jak Pan Zbigniew Nowak, którzy znają się na rzeczy, są niezwykle potrzebni dla uświadamiania społeczeństwa. Tak naprawdę w dobie żywności genetycznie modyfikowanej i całej masy chemii w produktach, potrzebni nam są ludzie, którzy znają się na naturalnym leczeniu i są chętni swoją wiedzą się podzielić.


Zachęcam Was Kochani do zapoznania się ze wszystkimi publikacjami Pana Nowaka. Są niezwykle wartościowe i z całą pewnością informacje w nich zawarte pomogą Wam w problemach ze zdrowiem. Pozycję Zioła z polskich łąk polecam naprawdę uczciwie. Zarówno ta jak i Zioła dla zdrowia dzieci to publikacje, które każda mama musi mieć.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa AA


 

Edward Hopper mistrz kontemplacji



Jest tylko cienka czerwona linia,
między rozsądkiem, a szaleństwem”.




Sweet Dream tak o Ameryce lat 50 – tych i 60 – tych mówiło się na świecie. Dziś już wiemy, że amerykański sen był przesłodzonym wytworem naszej wyobraźni. Przez naprawdę długi czas Ameryka była dla nas czymś niedostępnym. W latach 50 miała ona dwa typy ludzi poszkodowanych kobiety oraz czarnoskórzy, można do tego dodać również homoseksualistów. O ile sytuacja kobiet i ludzi innych orientacji się poprawiła to czarnoskórzy, nadal mają w USA pod górkę, tego faktu nie zmieniła nawet podwójna kadencja Baracka Obamy.


W niezwykłej wersji sprzed kontrkultury Ameryka kojarzy nam się z kobietami w pastelowych sukienkach, oczywiście rozkloszowanych z szerokim paskiem, mężczyźni od świtu do zmierzchu w garniturach i koniecznie z kapeluszem. Kuchnia wyposażona w nowoczesny sprzęt AGD, a z głośników unosi się muzyka Sinatry lub Bacharacha. Okazuje się, jednak, że Ameryka po II wojnie światowej miała swoje ciemne strony i problemy, które przykrywane przed światem nie wypływały do zagranicznej opinii publicznej.


Van Gogh odciął sobie ucho, Modigliani zapił się na śmierć, Caravaggio był mordercą, Hopper natomiast podczas amerykańskiego Sweet Dreams był nijaki i nie zasłynął z żadnego soczystego skandalu. Wielcy artyści umierali w przytułkach dla bezdomnych, kradli, zażywali narkotyki, mieli niezliczoną ilość kochanek, przeżywali depresje, wszystkim się podlizywali, mieli rozdwojenie jaźni. Edward Hopper, jednak gdyby żył obecnie z całą pewnością tabloidy omijałyby go, ponieważ niczym się nie wyróżniał.


Pochodził ze skromnej, ale porządnej rodziny kupieckiej. Przez całe życie uczciwie zarabiała na chleb, miał tylko jedną żonę i jedną pracownicę. Po wielkim finansowym sukcesie kupił dom na wsi i do końca życia w nim przebywał. Ostatnie 20 lat jego życia były pasmem sukcesów. Prestiżowe nagrody, honory, wystawy, spotkani... To, aż dziwne, ponieważ ze sztuką nie eksperymentował, zresztą z życiem również nie. W młodości miał krótki romans z impresjonizmem, nie wpłynęło to jednaka na jego pracę. Ciekawe jest to, co powiedział o swoim najsłynniejszym dziele „Nighthawks” w języku polskim obraz nosi tytuł „Ćmy barowe” „Nie widzę w nim nastroju jakiegoś specjalnego osamotnienia”. Jest to dość ciekawe, każdy, kto widział ten obraz, raczej by się z autorem nie zgodził. W Ameryce Hopper trafił na bardzo podatny grunt. Hopper był bowiem malarzem ukazującym rewers wszechobecnego amerykańskiego mitu o potędze, sukcesie, karierze.


Pokazywał, że za triumfem nielicznych kryje się banalność życia milionów, którzy z pewnością nie przejdą drogi od pucybuta do milionera, ale zaczęli jak porządni mieszczanie (lub farmerzy) i tak też zakończą swój żywot. Nie ma tu dramatów czy namiętności, jest – rytuał. W pewnym momencie podbił Europę kontemplacyjnym charakterem swoich prac. Rzymska wystawa jego dzieł gromadzi aż 160 malunków. „Południowa Karolina o poranku”, „Poranne słońce”, czy „Siódma rano” cieszy oczy najbardziej wymagających odbiorców. W dawnym malarstwie to, co ujmuje Hopper można znaleźć w martwych naturach Cotana, w nocnych scenkach Georges’a de La Tour, w monumentalnych kościołach Pietera Saenredama, oczywiście w obrazach Jana Vermeera.


Pani Christine Dwyer Hickey w swej pozycji Wąski Pas Lądu wspaniale odmalowała nie tylko powojenny Sweet Dreams Stanów Zjednoczonych, ale oddała wspaniałe życie autora dziś najpopularniejszej sztuki kontemplacyjnej. Czas po wojnie, w którym malarz i jego żona musieli odnaleźć się na nowo... Wyjątkowy stan samotności Hoppera sprawia, że życie z nim nie należy do łatwych. Żona malarza, która również zajmowała się sztuką, żyje w cieniu męża. Jego popularność ciągle wzrasta od lat 30 – tych. Podświadoma rywalizacja małżeństwa sprawia, że Josephine cierpi jako artystka. Pokora i uległość żony sprawia, jednak, że razem prowadzą spokojne życie. Z malarzem i jego żoną zaprzyjaźnia się Michael, który spędza lato ze swoim przyjacielem Richem, ich wzajemne relacje wpływają na wszystkich bohaterów książki.


Niesamowite spojrzenie nie tylko na sztukę, ale również na relacje między ludzkie sprawia, że dzieło Pani Hickey jest bardzo mocno wartościowe.


Osobista refleksja


Prace Edwarda Hoppera są jednym z najbardziej oryginalnych na świecie. Styl artysty na pierwszy rzut oka może być męczący, ale jeśli się wgłębimy, wtedy wyrazistość obrazów ma sens. Hopper nie doczekał się prawdziwej biografii, która brałaby pod uwagę jego wnętrze. Dopiero Pani Hickey pokazała w swej pozycji prawdziwe człowieczeństwo malarza, który dla świata był samotnym dziwakiem.


Niezwykle delikatna, wzruszająca, pełna ważnych przemyśleń publikacja bezsprzecznie odmalowuje nie tylko amerykański sen po II wojnie światowej, ale przede wszystkim relacje ludzi, którzy po wielu zmianach wywołanych sytuacją na świecie, oraz myślą o własnej ambicji i potrzebach potrafią odnaleźć drogę do siebie i nie zatracają się w zawiści. Pozycja ta nie jest biografią Hoppera to powieść opisująca sytuację kraju, zwykłych ludzi i człowieka, który swoim talentem zyskuje sławę i uznanie. Z całą pewnością każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Sweet Dreams przeplata się w tej pozycji z naturą ludzką, zwykłym życiem oraz wymaganiami stawianymi przez świat.


Z uwagi na to, że o Edwardzie Hopperze nie powstało wiele jeśli chodzi o literaturę, Wąski pas lądu polecam jako jedną z lepszych pozycji przede wszystkim o świecie i codzienności malarza. Myślę, że fani sztuki Hoppera będą zachwyceni. Oczywiście publikację polecam wszystkim, z uwagi na to, że jest to cudownie wartościowa kropelka w naprawdę dużym zapotrzebowaniu na tego typu literaturę. Pozycja ta moim zdaniem zachęca bardzo mocno do zapoznania się z dziełami malarza, i wgłębienia się w ich znaczenie. Amerykański sen w tej pozycji odmalowany życiem artysty sprawia, że my żyjący w Europie możemy zobaczyć upadający mit, który z biegiem czasu staje się legendą. Zawarte w powieści poboczne wydarzenia jak przyjaźń z dwoma chłopcami sprawia, że pozycja ta skupia się również na relacjach, które po wojnie okazują się momentami bardzo trudne.


Tej pozycji nie może zabraknąć na Waszych półkach. Wąski pas lądu to lektura obowiązkowa, dla wszystkich, którzy chcą pogłębić swoją wiedzę o artyście, ale również dla tych, którzy kochają powieści, głębokie i przemyślane.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Prószyński i S-Ka


 

środa, 30 czerwca 2021

Czeko czeko Czekolada





Czekolada jest tańsza niż psychoterapia,
i nie musisz umawiać się na wizytę”




Czekolada przebyła niesamowicie długą drogę, aby przybyć do naszych domów. Historia czekolady ma ponad 4000 lat i zaczyna się w Mezoameryce, dziś to terytorium Meksyku. Właśnie tam odkryto pierwsze krzewy kakaowca. Jedna z najstarszych cywilizacji świata Olmekowie jako pierwsi odkryli zastosowanie samych krzewów jak i uzyskanych z nich ziaren. Ich tajniki pozyskiwania czekolady i kakao, oraz ich wykorzystywania są popularne do dziś. Sam lud Ameryki Łacińskiej czekoladę podawał podczas ceremonii lub w charakterze lekarstwa na wiele dolegliwości.


Majowie natomiast uważali czekoladę za napój bogów. Do jej wytwarzania używali ziaren kakaowca, które ucierano wraz z papryczką chilli. Przelewając powstały napój z pojemniczka do pojemniczka, uzyskiwali efekt gęstnienia. Produkt końcowy nazywali czarną wodą. Aztekowie używali czekolady aż do XV wieku jako środek płatniczy. Pili ją również przed wyprawami wojennymi oraz używali jej jako afrodyzjak. Pierwszy kraj w Europie, jaki mógł poznać walory smakowe czekolady to była Hiszpania. Nikt nie wie kiedy dokładnie dotarła ona do tego kraju. Legenda głosi, że Hernan Cortez przywiózł ją w roku 1528. Wierzył on, że odkrył czekoladę podczas swojej wyprawy do Nowego Świata, poszukiwał w nim wprawdzie złota i bogactwa, ale został obdarzony przez władcę azteckiego kubkiem ziaren kakaowca. Hiszpanom naprawdę długo udawało się utrzymać czekoladę w sekrecie, bo aż do roku 1615.


W roku 1615 król Francji Ludwik XIII poślubił Annę Austriaczkę, była ona córką króla Hiszpanii Filipa III. Królowa przywiozła ze sobą próbki czekolady na dwór francuski. Z Francji przysmak trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie serwowano ją w klubach dla elity tak zwanych domach czekolady.


W roku 1828 wynaleziono prasę do czekolady, co zastąpiło przetwarzanie i wytwarzanie jej ręcznie. W roku 1989 Magnum wypuszcza na rynek pierwsze lody czekoladowe, które dziś znane są na całym świecie.


Czekolada poza walorami smakowymi posiada szerokie zastosowanie w leczeniu różnych chorób i dolegliwości. Znajdziemy w niej ponad 600 substancji pozytywnie wpływających na organizm np. białko, magnez, żelazo, potas, czy różne witaminy. Czekolada bardzo szybko dodaje energii oraz wpływa pozytywnie na układ nerwowy. Fenylotylamina podnosi poziom serotoniny, gorzką czekoladę zaleca się ciężarnym. Zawarta w czekoladzie teobromina zwalcza kaszel, nie powodując przy tym senności. Jedną z najcenniejszych substancji zawartych w czekoladzie są flawonoidy. To silne przeciwutleniacze, które zwalczają wolne rodniki, spowalniając procesy starzenia, likwidując stany zapalne i zapobiegając chorobom serca i nowotworom.



Profesor Henri Joyeux wraz z Jeanem Claudem Bertonem napisała wspaniałą pozycję o tym, jak czekolada wpływa na zdrowie fizyczne i psychiczne. W pozycji Jak leczyć się czekoladą znajdziemy nie tylko historię jej odkrycia i powstawania, ale również szerokie zastosowanie w codziennym dbaniu i zdrowie. Autor porusza takie tematy jak biogeografia czekolady w Ameryce Łacińskiej, skład czekolady, efekty zdrowotne jej stosowania, zastosowanie ziaren kakaowca, dzienne spożycie, oraz inne wykorzystanie kakao.


Książka zawiera wspaniałe zdjęcia, tabelki i wykresy. Przygotowana w całości dla naszego zdrowia obala mity i zachęca do spożywania kakaa dla naszego dobrego samopoczucia.


Osobista refleksja


Wokół czekolady narosło wiele mitów i niejasności np. że powoduje zaburzenia u dzieci, silnie uzależnia, jest prostą drogą do otyłości i nadwagi... W swej pozycji autor skupia się jednak na dobroczynnym jej działaniu i zachęca nas do korzystania z naturalnych jej dobrodziejstw. Kto z nas nie lubi czekolady? Kto z nas nie raczy się kubkiem gorącego kakao w ziemny wieczór? Nasze dzieci kochają wszystko, co czekoladowe a my chętnie kupujemy produkty o tym smaku.


Dziś czekolada jest ogólnodostępna i stosunkowo tania. Warto znać jej właściwości, wtedy stanie się dla nas nie tylko źródłem przyjemności w spożyciu, ale również lekiem, który pomoże nam np. podczas jesiennych depresji czy bólów głowy. Z całą pewnością odpowiednio przyrządzona sporawi nam wielką ucztę dla podniebienia jak i dla organizmu.


Książka Pana Joyeuxa napisana w sposób fantastyczny nie tylko przybliża nam znaczenie tego produktu dla naszego zdrowia, ale również zaprasza do dokładnego poznania czekoladowej historii, która podbiła świat i z całą pewnością jest jednym z tych odkryć, które pozostaną z nami na zawsze.
Zachęcam Was Kochani, aby pozycję Jak się leczyć czekoladą nabyć i dokładnie przeczytać. Z całą pewnością nasze dzieci będą zachwycone czekoladową kuracją na kaszel, a my sami z największą ochotą sięgniemy po czekoladowy napój na skołatane nerwy. Zamiast tony chemii z apteki korzystajmy z dobrodziejstw natury, które dostępne są na wyciągnięcie ręki.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa AA

 

Bitwa z drugim dnem




Nigdy nie było dobrej wojny i złego pokoju”


Benjamin Franklin






Zawsze zastanawiałam się dlaczego I wojna światowa jest traktowana tak po macoszemu. Niby się o niej mówi w podręcznikach, niby jest w programie nauczania, ale te wszystkie informacje są takie okrojone, miałkie i nijakie. W sumie co przeciętny Polak wie o tym konflikcie? Zabili Ferdynanda i... I generalnie to tyle... A i jeszcze, że to było pretekstem do wybuchu wojny. Kiedyś widziałam program w tv chłopak z mikrofonem pytał przechodniów co wiedzą o konflikcie z 1914 roku. Większość odpowiedzi była w stylu eee... no.... zabili księcia Ferdynanda... Co ciekawe nikt nie potrafił określić skąd był i dlaczego zginął.




Rynek wydawniczy, również nie poświęca temu tematowi wielu dzieł. O II wojnie światowej napisano wiele zwłaszcza o holokauście, który dziś Żydzi wykorzystują przeciwko nam Polakom. Nikt się nigdy nie zastanawia, czy może drugi konflikt ma coś wspólnego z pierwszym? Może należałoby połączyć te dwa tematy... Państwa centralne przegrały ten spór, Austro – Węgry wprawdzie podczas II wojny już nie były jednym państwem, ale Niemcy... Myślę, że ich żal po przegranym konflikcie mógł mieć wpływ na kolejne wydarzenia. Kongres Wiedeński z roku 1814 niestety całkowicie określił ówczesny podział Europy. Pominął on dążenie narodów do samostanowienia i wolności, Święte Przymierze postarało się o całkowitą izolacje Francji, która miała inne zdanie. To właśnie z Francji wypływały wtedy wszelkie prądy nacjonalistyczne oraz rewolucyjne. Niestety między mocarstwami europejskimi dochodziło coraz częściej do konfliktów, nieporozumień i różnicy zdań. Całkowite zjednoczenie Włoch i Niemiec udowodniło bardzo szybko, że pokój między czterema światowymi mocarstwami jest całkowitym kłamstwem.


Imperializm spowodował, że bardzo duże zwiększenie współzawodnictwa między państwami Europy. Każde z nich dążyło do zaspokojenia swoich potrzeb i interesów. Francja, Niemcy oraz Wielka Brytania bardzo mocno potrzebowały zamorskich rynków na, których będą mogły handlować swoimi towarami. Nastąpiła wielka rewolucja przemysłowa i towarów było tak dużo, że wywóz ich oraz sprzedaż w Afryce, Azji i Oceanii był priorytetem. Oczywiście I wojna nie była spowodowana tylko chęcią ekspansji i dorobku. Główny problem między innymi to istnienie dwóch sojuszy, Trójporozumienia i Trójprzymierza. Tutaj wśród przyczyn należy również wymienić naruszenie Świętego Przymierza, które powstało przez zjednoczenie Włoch i Niemiec, również utrata przez Francję Alzacji i Lotaryngii na rzecz Niemiec był jednym z powodów. Dużą rolę odegrała również rywalizacja Austro – Węgier i Rosji o wpływy na Morzu Czarnym, oraz rozpad dynastii na rzecz sojuszów polityczno – militarnych. Zamach na Franciszka Ferdynanda w Sarajewie był tylko pretekstem do wywołania większego konfliktu.


Walka między Ententą a Państwami Centralnymi przeniosła się z lądu na morza. Nikt nie chciał odpuścić, dominacja na świecie i w regionie była priorytetem dla wszystkich. Jedną z ważniejszych bitew stoczonych podczas I wojny światowej była Bitwa Jutlandzka. Niestety po przejrzeniu podręczników do historii, szczerze mówiąc nic nie znalazłam konkretnego w tym temacie.


Do bitwy Jutlandzkiej musiało dojść. Panowanie na morzu było ważne zarówno dla jednej jak i drugiej strony. Była to tylko kwestia czasu kiedy dwie ogromne floty spotkają się, aby ustalić kto będzie rządził, i panował na zimnych wodach Morza Północnego. Oczywiście żadna ze stron nie chciała dopuścić do zniszczenia swoich kosztownych okrętów. 246 okrętów... Świat nigdy później nie widział tylu pancerników w żadnej kolejnej bitwie. Wielka Brytania w tamtym czasie posiadała wiele zamorskich kolonii i była uzależniona od dostaw z nich. Nie mogła pozwolić na to, aby inny kraj przejął dominację na wodach, które Royal Navy były potrzebne do dalszego utrzymania swojej potęgi. Niemcy miały nadzieję, że przystępując do wojny wywalczą sobie miejsce w kolonialnym rozdaniu kart, a mógł im to zapewnić tylko i wyłącznie dostęp do Atlantyku. Najsławniejszym wśród pancerników po stronie niemieckiej był SMS „Schleswig – Holstein”. Zapewne wielu słyszało tę nazwę. Był to jedyny tej klasy okręt, który Ententa pozwoliła zachować Niemcom po Wielkiej Wojnie. Być może nie wielu o tym wie ale ten okręt był jednostką, która rozpoczęła kolejny wielki konflikt w Europie i na świecie.


Starcie dwóch wielkich krajów trwało całe popołudnie 31 maja 1916 roku. Morze Północne stało się masowym grobem dla ponad 8500 marynarzy z obu stron. Na dnie tego zbiornika spoczęło wtedy 11 okrętów niemieckich i 14 brytyjskich. Bitwa Jutlandzka choć tak krwawa i ogromna nie przyniosła, jednak jednogłośnego rostrzygnięcia. Niemcy zostali zmuszenie do powrotu do wojny podwodnej, Royal Navy ogromnym kosztem i z wielkim trudem zachowało panowanie na morzu.




Pan Wojciech Włódarczak w swej pozycji Dzień Armagedonu. Bitwa Jutlandzka z największą dokładnością opisuje wydarzenia, które doprowadziły do tego konfliktu jak i przebieg samej bitwy. Niezwykle szczegółowa, zawierająca wspaniałe zdjęcia, najważniejsze daty i niezapomniane nazwiska. Pozwala czytelnikowi na bardzo obszerne zapoznanie się z ważnym, ale z jakiegoś powodu bardzo mocno okrojonym przez historyków i wydawnictwa tematem. Bardzo ciekawa i godna uwagi jest część poświęcona wydarzeniom po bitwie, wykresy i tabele pozwalają na dokładne zapoznanie się z ostatecznymi liczbami strat i ofiar.


Osobista refleksja


Przyznam szczerze, że bitwy I wojny światowej nigdy nie były jakoś szczególnie dla mnie interesujące. W ogóle cała ta wojna była przeze mnie traktowana wybiórczo, być może dlatego, że zawsze mi się wydawało, że nie dotyczy do końca nas Polaków. Z biegiem czasu kiedy zaczęłam więcej czytać zauważyłam, że obie wojny zarówno I jak i II w jakiś sposób się łączą. Zastanawiałam się skoro tak naprawdę obie mają jakiś wspólny mianownik dlaczego nie rozpatruje się ich razem? Książka Pana Włodarczyka podczas czytania wywołała u mnie refleksję... Zastanawiałam się jak to jest, że Brytyjczycy w tamtym momencie zachowali swoją potęgę, a później mimo przegranej Niemiec w 1945 roku jednak pożegnały się ze swoją wielkością oddając pole do dziś Niemcom.


Gdy kończyłam czytać tę pozycję, pomyślałam sobie (nie zrozumcie mnie źle) to była „wspaniała” bitwa. Nie pomyślałam tak oczywiście ze względu na to, że nie żal mi ofiar, bo naprawdę te tysiące, które zginęły to wielka katastrofa. Pomyślałam tak, ponieważ sam rozmach, przygotowanie, ilość okrętów i plany zrobiły na mnie wrażenie. Nie rozumiem, dlaczego bitwa ta jest tak bardzo pomijana podczas lekcji historii... Tym bardziej że mimo teoretycznej wygranej Wielkiej Brytanii wtedy... Oraz zwycięstwa Aliantów podczas II wojny to Niemcy dziś są potęgą. Moja refleksja również dotyczyła tego, że pycha, chciwość, chęć władzy i dominacji, a także pieniądze ostatecznie i tak doprowadziły do tego, że pomimo zwycięstw w obu wojnach to nie wygrani rozdają dziś karty.


Pozycję Dzień Armagedonu. Bitwa Jutlandzka polecam wszystkim z całego serca. Żeby tworzyć przyszłość, należy rozumieć przeszłość i wyciągać z niej wnioski. Niestety my Polacy, a także inne narody nie uczymy się na błędach... Być może kiedyś nas to zgubi. By tworzyć silne, wolne państwo musimy powrócić do przeszłości, książka Pana Włódarczyka z całą pewnością jest pozycją, z której każdy powinien wyciągnąć wnioski dla przyszłości.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa FINNA


 

wtorek, 29 czerwca 2021

Nowe spojrzenie na rzeczywistość




Wolność chrześcijanina, wyraża się nawróceniem”


J. Tischner








XXI wiek... Pełen nienawiści, przemocy, degrengolady. Wiek walki o władzę, wojen, prześladowań, zakazów i nakazów... Wiek szczucia jednych ludzi na drugich... Wiek, który wydawałoby się, nie może nas już niczym zaskoczyć.


Konflikt USA – Irak trwający już od lat wciąga coraz więcej Państw. Nieustająca wojna między Palestyną a Izraelem powoduje, że giną niewinni cywile, prześladowanie chrześcijan w Egipcie doprowadziło do prawie całkowitego zaniku tego wyznania w tamtym rejonie. Wojny na tle religijnym i politycznym w Afryce coraz częściej przenoszą się na arenę Europejską. W samej Europie nie jest wcale lepiej...


Idea stworzenia Unii Europejskiej na całkowicie chrześcijańskich wartościach upadła. Laicyzujące się społeczeństwo, niebiblijne ruchy LGBT chcące zawłaszczyć sobie dużą część świata i prawa, lewicowe poglądy młodych, wypieranie wartości religijnych z życia publicznego, to wszystko i wiele więcej doprowadza dziś do momentu, w którym człowiek, staje się pustą skorupą bez wartości i Boga.


Do wszystkich pozycji Pana Lisickiego mam stosunek ambiwalentny. Teoretycznie porusza on niezmiernie ciekawe tematy, jednak ostatnio sam w wywiadach nie może się zdecydować, czy jest katolikiem, czy nie. Pisarz z całą pewnością nie hołduje naukom Karola Wojtyły, czy Josepha Ratzingera, a już na pewno Jorge Mario Bergoglio, że katolicy i protestanci są braćmi, i w wielu programach bardzo mocno krytykuje braci Protestantów. Oczywiście każdy ma swoje zdanie, jednak ciekawe jest to, że autor nie idzie w konflikt z Prawosławiem. Być może boi się reakcji tej wspólnoty, która jak wiadomo, przytaczając tutaj, choćby niechlubne momenty ze wspólnej historii Polski i Ukrainy ma krew na rękach. Ostatnio Pan Lisicki zaczął w końcu dostrzegać zepsucie w szeregach kościoła rzymskokatolickiego chwała mu za to, zaowocowało to napisaniem całkiem dobrej pozycji mianowicie Kontrrewolucja.


Jak już pisałam wyżej mam momentami wrażenie, że pisarz sam nie może się zdecydować, czy kościół rzymski chwalić, czy też nie przyjął postawę w końcu obiektywną. Nie jest to, może postawa, jaką autor wyraził w swojej pozycji Luter kiedy w dość mocnych słowach krytykował Marcina Lutra i protestantyzm, ale w końcu od czegoś trzeba zacząć, a aby zacząć trzeba mieć odwagę. Taka odwagę Pan Paweł znalazł i zebrał w całość eseje i szkice. Nie wszystkie z nich są pieśniami pochwalnymi dla wyznania rzymskokatolickiego, co się chwali, bo w końcu prawda jest najważniejsza.


Autor porusza takie tematy jak upadek moralności, błędy kościoła rzymskokatolickiego, upadek chrześcijaństwa w Polsce i na świecie (tutaj trzeba przyznać, że Pan Lisicki bardzo uczciwie pisze o szeroko pojętym chrześcijaństwie) a tak, że pojęcie szeroko rozumianej wiary w Boga. Przyznam, że czekałam na tę pozycję, ponieważ ciągle miałam nadzieję, że pisarz stworzy w końcu coś uczciwego i niejednostronnego, co naprawdę będzie warte tych wszystkich nagród, które otrzymał. Okazało się, że warto było czekać. Zbiór esejów i szkiców być może nie jest czymś, czego do końca się spodziewałam, ale jak to mówią, zawsze musi być ten pierwszy krok. Książka Kontrrewolucja została napisana pod patronatem Do Rzeczy. Samego tygodnika nie czytam, ale już jego odłam historyczny z najwspanialszym pisarzem i historykiem w Polsce Panem Zychowiczem tak. Być może Pan Lisicki w końcu przyjmie postawę Pana Zychowicza i o historii i religii zacznie pisać w sposób obiektywny, a nie jak dotąd subiektywny. Myślę, że jego najnowsza publikacja będzie pierwszą w tym kierunku.


Pozycja naprawdę obszerna porusza najważniejsze tematy dotyczące Polski i świata. Napisana przystępnym i barwnym językiem z mnóstwem przykładów i odnośników. Z całą pewnością ci, którzy interesują się historią oraz religią, a obserwują karierę Pana Lisickiego, będą zaskoczeni zmianą jaka zaszła w stylu pisania autora, oczywiście in plus.


Zachęcam bardzo uczciwie do zapoznania się z tym jakże innym od reszty dziełem. Liczę na to, że pisarz pozostanie w tym samym tonie z kolejnymi swoimi pozycjami. Kontrrewolucja bezsprzecznie zapoczątkowała nową jakość pisania Pana Lisickiego. Polecam wszystkim, po jednym dwa eseje do porannej kawci.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Fronda


 

 https://www.youtube.com/@Literackiewiadomo%C5%9Bcizwiejs-l3t