poniedziałek, 11 października 2021

Kontrowersje wokół Anthonego de Mello




Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek,
choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł”.


Mt 16,26






Mistrz modlitwy tak o nim mówią przyjaciele i znajomi, mistyk, psychoterapeuta, hinduski jezuita, to właśnie Anthony de Mello. Wszystkie jego książki łączy tradycja mistyki europejskiej z duchowością Dalekiego Wschodu. Jego przesłanie sprowadza się do trzech pojęć oświecenie, szczęście oraz miłość. Mimo tego, że jego pozycje są tak bardzo psychologiczne, unika on specjalistycznego języka i wszystkie swoje przemyślenia kieruje do czytelnika w sposób nowoczesny i przystępny.


Poglądy Autora często są odbierane za awangardowe, kontrowersyjne i mocno bulwersujące. Nie do końca wiadomo dlaczego, ponieważ wszelkie myśli pisarza wzorowane są na naukach Ojców Kościoła, mistyków oraz świętych. Być może coraz bardziej lewackie społeczeństwo, po prostu odrzuca mocno chrześcijańsko — daleko wschodnie poglądy Anthnego de Mello. Mimo tego ja jestem w tej krytycznej części społeczeństwa.


Pisarz uważa, że prawdziwa duchowość, szczęście oraz miłość nie polega na nabywaniu, ale odrzucaniu pragnień. Jego zdaniem również nie ma jednej drogi do duchowości, szczęścia i miłości, ponieważ są one jedynie sposobem widzenia. Anthony de Mello ma również inny niż współcześni ludzie pogląd na samą definicję i istotę miłości.


Miłość nie jest spełnianiem dobrych uczynków, nie jest również kreowaniem swoich pragnień, czy uczuć do drugiej osoby. Kontrowersyjne jest również to, że nie jest ona także potrzebą, ani źródłem szczęścia. De Mello uważa, że jest ona tak jak mówi Biblia w 1 Liście do Koryntian sposobem „bycia”.


Pisarz uważa również, że ludzie bardzo często mylą Kościół z sektą, religię z pseudoreligią, a także teologię z ideologią. Twierdzi on także, że nie powinno się przywiązywać ortodoksyjnej wagi do słów Pisma Świętego, na drodze swojego psychologicznego rozwoju. Dość dziwne przekonania jak na jezuitę...




W roku 1991 ukazało się pierwsze polskie wydanie pozycji Wezwanie do miłości. Nie jest to książka o ciągłej fabule raczej zbiór przemyśleń, felietonów w temacie uczucia miłości jako ogólnej struktury budującej psychikę człowieka.


Pozycja ta to ostatnie medytacje Autora również w temacie pragnienia, żądzy, chciwości, systemu wierzeń lub przekonań. Każdy z rozdziałów pozwala bliżej przyjrzeć się swojemu własnemu ja, funkcjonowaniu w społeczeństwie, samoświadomości w byciu tym, kim jestem.




Przyznam, że publikacja ta mimo tego, że jest oparta o teksty osób duchownych, zawiera również wiele z religii buddystycznej czy hinduizmu, co nadaje publikacji wielowymiarowości. Nie jest to pozycja łatwa, mimo tego, że nie jest obszerna. Z całą pewnością można ją odrzucić, zwłaszcza jeśli ktoś całkowicie opiera swoje życie, wartości, przekonania na Biblii. Ja miałam z nią problem, momentami wydawała mi się herezją, nie jest za ekumenią i łączeniem przekonań wielu religii w jedną całość. Pomimo wielu mądrości zawartych w tym dziele, nie zgodzę się z Autorem w sprawie wybiórczego traktowania Pisma Świętego. Miłość ukazywana przez różne pryzmaty w dość dużym powiewie dalekiego Wschodu, chyba nie jest do końca do zaakceptowania przez chrześcijanina.


Pozycja Wezwanie do miłości przeze mnie została potraktowana jako ciekawy dodatek do innych dzieł powstałych w tym temacie i podobnym nurcie. Dość dziwne dla mnie było to, że Pisarz jako hinduski jezuita w wielu kwestiach podważa autorytet Biblii. Być może to wynika z faktu, że kościół Katolicki coraz bardziej się unowocześnia i zmienia kierunek na lewicowy. Zestawienie dzieła Pana Anthonego de Mello z np. publikacjami Dalajlamy byłoby ciekawym eksperymentem psychologicznym.


Mam ambiwalentne uczucia co do samego Autora, oraz jego książek... Mimo to pozycję Wezwanie do miłości polecam, jako uzupełnienie pozycji w temacie oraz ciekawostkę międzyreligijną i kulturową.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Zysk i S -ka


 

niedziela, 10 października 2021

Maureen Johnson w bardziej mrocznym wydaniu





Les Verts Monts, czyli „zielone wzgórza” nawiązuje do Green Mountain State Gór Zielonych stąd właśnie wzięło swoją nazwę miejsce akcji trzech niezwykłych tomów powieści Maureen Johnson o Nieodgadnionym.


Vermont, bo o nim mowa to stan położono w Nowej Anglii na terenie Stanów Zjednoczonych. Tereny te pierwotnie zamieszkiwane były przez Indian z takich plemion jak np. Irokezi, czy Abenakowie. Dopiero w roku 1666 Francuzi wznieśli tutaj Fort St. Anne. W latach 1724 na terenie dzisiejszego Vermont powstała pierwsza z osad angielskich Fort Dunner. Już w roku 1777 Vermont ogłosiło się niezależną republiką. Dewizą stanu do dziś jest Freedom and Unity – Wolność i Jedność.


Niesamowite jest to, że Autorka zdecydowała się osadzić akcję swoich powieści w jednym z najbardziej separatystycznych miejsc w USA. W stanie tym istnieje ruch, który od wielu lat stara się o utworzenie Drugiej Republiki Vermontu. Do tego Vermont jest najbardziej lewicowym ze stanów. Z perspektywy historycznej wydaje się, że miejsce nie jest przypadkowe. Być może po cichu Pisarka kibicuje sprawie tej części kraju. Bez wątpienia jednak osadzenie szkoły w pięknym zielonym miejscu sprawia, że wyobraźnia czytelnika jeszcze bardziej galopuje. Moim zdaniem tło, sceneria, widoki i klimat pozycji są chyba jeszcze ważniejsze niż fabuła, czy postacie, ponieważ to one tworzą klimat powieści.




Po tym jak w szkole dla ekscentryków, czyli Akademii Alberta Ellinhama ginie jeden z uczniów, z powodu sprawy zaginięcia żony i córki właściciela, nasza bohaterka Stevie Bell zrozpaczona powraca do domu rodzinnego. Tajemnica pozostaje nierozwiązana... Po jakimś czasie nasza dzielna pani detektyw powraca do szkoły za namową Edwarda Kinga, który proponuje jej układ. Stevie wróci do szkoły, ale w zamian za to będzie miała oko na wybryki jego syna Davida. Jak wiemy z tomu I młodych ludzi łączy coś więcej niż tylko przyjaźń.


Dziewczyna ponownie wkracza w tajemniczy świat Nieodgadnionego, próbując zrozumieć wydarzenia w placówce, ciągle zadaje sobie pytanie kim jest morderca, dlaczego tak mu zależy, aby wydarzenia z przeszłości nie wyszły na jaw? Do tego dochodzi zagadka samego Ellinghama pozostawiona przed laty, a do dziś nierozwiązana... Część II fascynuje, i emocjonuje. Wciąga od pierwszej strony i okazuje się, że jest jeszcze bardziej zagadkowa i mroczna niż tom I.




Po przeczytaniu Znikających stopni,bo taki jest tytuł kolejnej części pozycji, czułam niedosyt. Całe szczęście, że mam tom III od razu zabrałam się za czytanie. Maureen Johnson moim zdaniem dorównuje stylem pisania Pani Agacie Christie w wersji dla młodzieży, chociaż nawet nie... Ja zaczytywałam się w klasykach, o Poirocie mając 8 lat więc Autorka, z całą pewnością zasługuje na to porównanie. Stevie Bell jest to jedna z tych bohaterek, które dorastają wraz z potrzebami czytelnika. Po pierwszym dość subtelnym tomie Nieodgadniony przyszedł czas na mocną, skomplikowaną, a przede wszystkim wymagającą skupienia kolejną część, która od odbiorcy kochającego kryminały wymaga jeszcze więcej, jeśli chodzi o zaangażowanie intelektualne.


Dziś mogę również śmiało stwierdzić, że jest to pozycja również dla dorosłych. Kochani kto nie lubi tajemnic ze starych szkół, mroku morderstw, skomplikowanej fabuły, a zarazem lekkości tekstu, uroczych momentami wręcz przezabawnych bohaterów? Ja kocham! Do tego lekki, a zarazem wciągający wątek młodzieńczej fascynacji, który przypomina nam jak to było kiedy sami mieliśmy naście lat.


Nadal uważam, że ekranizacja powieści byłaby hitem i śmiało mogłaby konkurować z moją kolejną ulubioną bohaterką, czyli Enolą Holmes. Myślę również, że mini serial na podstawie każdego z tomów przebiłby popularność Serii niefortunnych zdarzeń.


Znikający stopień jak i Nieodgadniony to pozycje obowiązkowe dla fanów literatury kryminalnej. Jestem przekonana, że wciągną zarówno dzieci jak i rodziców. Książka ta to nie tylko świetna fabuła kryminalna, ale również przyjaźń, lojalność, zasady moralne, wzajemna pomoc i szacunek. Dziś właśnie takie publikacje są najbardziej potrzebne na rynku wydawniczym, a małe morderstwo, czy mroczna atmosfera i tajemnica dodają tym wartością smaczku i pikanterii. Zachęcam Was do wzbogacenia swojej kolekcji o pozycje Pani Maureen Johnson.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Poradnia K


 

środa, 6 października 2021

Miasto Odważnych zaprasza na przygodę







Po pierwszym tomie Baśniogier przyszedł czas na część drugą Miasto Odważnych. Tym razem Wydawca zabiera nas do świata elfów, harpi, dziwnych stworków, gnomów, czy krasnoludów. Po tym jak udało nam się uratować czarodzieja, zamieszkujemy w mieście, staliśmy się bohaterami i oficjalnie zostaliśmy obrońcami krainy. Nasz Zamek Bohatera, jest od tego momentu naszą siedzibą.




Po trudach naszej pracy postanawiamy trochę odpocząć i udać się do miasta, aby zażyć relaksu. Niestety jak to często bywa gdy człowiek ma wolne i chce się po prostu zrelaksować, zawsze coś się wydarzy. Tym razem również tak było. W mieście panuje tłok, ludzie kupują i sprzedają, stargany uginają się od produktów, a karczma pęka od tłumu gości. Po krainie wędrują dziwne stworzenia jak elfy, czy krasnoludy. To wszystko wokoło sprawia, że krain staje się jeszcze bardziej magiczna.




Miasto Odważnych jest kolejną przygodą po Zagubionym czarodzieju, w którą ruszyliśmy całą rodziną. Obie książki są utrzymane w tym samym tonie, miękka śliska okładka, bardzo łatwa w czyszczeniu, ten sam rozmiar, oraz grafika. W środku wspaniałe ilustracje do samodzielnego pokolorowania. Zarówno tom 2 jak i pierwszy nie są za bardzo obszerne, jednak niech Was to nie zmyli, ponieważ fabuła jest bardzo mocno rozbudowana.


Instrukcja niczym się nie różni od Mistrza Baśni mamy karty bohaterów, które dzieci samodzielnie wypełniają. Do wyboru mamy takie postacie jak rycerz, podróżniczka, opiekun lasu, czy uzdrowicielka. Każde z dzieci dostaje jedną kartę i na początku rysuje wizerunek swojej postaci. Każda z nich ma swój zawód i imię, które dziecko może samodzielnie wybrać Posiada również cechy jak w tomie pierwszym siły, umysłu i zręczności, a także zmęczenia.
Do rozgrywki potrzebujemy trzy zwykłe kostki do gry, ołówek, kredki i wiele czystych kartek. Rzucamy kostkami i sumujemy oczka, nasz wynik to albo porażka, albo sukces w zależności od wyrzuconej liczby oczek. Podczas gry zdobywamy przyjaciół, rozwijamy swoją postać, oraz zdobywamy przedmioty.


Ta część niczym nie równie się od Zagubionego czarodzieja, choć moim zdaniem jest mocniej rozbudowana i pozostawia więcej pola do swobodnej interpretacji. To nasze wybory, których dokonujemy w ciągu gry decydują o tym gdzie zaprowadzi nas nasza przygoda. W Mieście odważnych nie ma jednak jednego konkretnego celu jak np. kogoś odszukać, tutaj chodzimy, po całej krainie przeżywając różne zdarzenia i poznając nowych przyjaciół. Fabuła tej pozycji pozwala na większe jej rozbudowanie przez rodzica dla dzieci mniejszych. My trochę dodawaliśmy od siebie np. innych wydarzeń, co powodowało, że gra stała się dłuższa, ale jeszcze ciekawsza.


Tak jak Mistrz Baśni uważam, że wspaniale nadaje się do zabawy z dziećmi od 3 lat. W tej pozycji również jest zaznaczone, że maluchy grają z pomocą dorosłych, ale zapewniam, że jeśli zdecydujecie się na zakup tomu pierwszego serii to Wasza pociecha, znając już zasady, sama będzie chciała radzić sobie w rozgrywkach z innymi graczami, a dorosły lub starsze dziecko potrzebne będzie tylko do czytania tekstu. Uważam, że najlepiej jest kiedy grają dzieci w różnym wieku, wtedy rodzić nie musi ingerować np. poprzez czytanie, to sprawia, że nasze pociechy są zdane tylko na siebie i muszą radzić sobie same.


Karty z postaciami tak jak w czarodzieju kopiujemy lub pobieramy ze strony basniogra.pl. Zachęcam również, aby środek, także powielać po to, by pozycja mogła służyć dłużej.


Mam kilka przemyśleń co do Baśniogier. Myślę, że mogą one służyć jako osobna bajka po prostu do przeczytania, nie koniecznie jako gra. Tak naprawdę wcale nie potrzebujemy kostek czy kart postaci, aby spędzić czas z tą pozycją. Gra jest tak skonstruowana, że możemy po prostu czytać dziecku ją np. wieczorem i wspólnie podejmować tylko decyzje co do działań bez punktów, zdobywania itemów etc. Jest to moim zdaniem fantastyczna forma wieczornego spędzania czasu. Uważam, również, że jeśli gra ukaże się w twardej oprawie, co z pewnością wpłynie na cenę, warto ją zakupić. Na rynku mamy dziś takie mnóstwo badziewia, które kosztuje masę pieniędzy, że zainwestowanie w pozycję, która rozwija kreatywność, logiczne myślenie, uczy współpracy, szacunku, czy nawiązywania przyjaźni jest obowiązkowe.




Przeglądając ostatnio internet poza Baśniogrami i Mistrzem Baśni nie znalazłam, nic w takiej wersji dla dzieci młodszych. Tym bardziej twierdzę, że inwestycja w serię jest opłacalna i potrzebna, zwłaszcza że gry wspaniale nadają się do zabawy z dziećmi ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi.


Tak samo jak przy pozycji Zagubiony czarodziej spędziliśmy miło i rodzinnie ponad 4 godziny. Po zakończeniu rozgrywki uznałam, że publikacja świetnie sprawdzi się podczas dłuższego przyjęcia urodzinowego. Każde dziecko kocha dobrych bohaterów, tajemnicze zdarzenia, oraz zagadki. Liczę, również na mniejszy poręczniejszy format gier, aby można było włożyć je do torby podczas wakacyjnych wyjazdów.


Zachęcam Was Kochani do zapoznania się z tą wspaniałą propozycją, jestem przekonana, że Wasze dzieciaczki będą nią zachwycone.


Grę do recenzji otrzymałam od Mistrz Baśni



 

wtorek, 5 października 2021

Afryka - czarna plama na Ziemi



Afryka to wieczne trwanie.
Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale nocą
w Afryce widzi się dalej niż w innych miejscach.
A gwiazdy świecą tu jaśniej, słoń nigdy się nie męczy”.






XXI wiek, w którym gaz płynie z sieci a prąd to dobro dostępne teoretycznie dla każdego. XXI wiek, w którym ciepła woda nie jest już oznaką luksusu, a produkty spożywcze w sklepach wyrastają jak grzyby po deszczu.


XXI wiek, w którym wbrew pozorom istnieje świat, mogłoby się wydawać zapomniany przez Boga i ludzi. Afryka, wielomilionowy kontynent, ukryty przed dobrami współczesności, woła o zainteresowanie, pochylenie się nad swoimi potrzebami, problemami i społeczeństwem.


Pomimo tego, że Afryka to wielki kontynent nieograniczonych perspektyw i możliwości, niestety żaden z rządów do dziś nie stawił czoła biedzie, chorobom, braku pożywienia, i perspektyw dla większej jak nie prawie całej populacji tego kontynentu. Zapatrzeni w swoje dobra i bogactwa, toczą wewnętrzne konflikty i małe wojenki nie widząc krzywdy swoich obywateli.


Dzieci Afryki nie wiedzą co to spokój, ciepłe i wygodne łóżko, czy trzy posiłki dziennie. Najtragiczniejsza sytuacja jest w Afryce Subsaharyjskiej, gdzie maluchy muszą zmierzyć się z ubóstwem, głodem, zmianami klimatu, szybkim małżeństwem, czy wcielaniem do grup zbrojnych nie mówiąc już o braku lub przerwaniu edukacji. W Syrii, Nigerii, Sudanie Południowym dzieci zmuszane są również do ciężkiej, wręcz niewolniczej pracy za darmo, lub marne grosze często niepokrywające nawet ceny jednego posiłku. Jeśli dodamy do tego brak porządnej opieki medycznej, Afryka jawi nam się jako czarna dziura na mapie świata, bez przyszłości.


Od wielu lat misje chrześcijańskie, czy katolickie pomagają dzieciom na Czarnym Lądzie, wspierając ich rozwój, edukację, czy otaczając opieką medyczną. Nie jest to tylko przekazywanie wartości chrześcijańskich, ale realna pomoc ludziom, w potrzebie. Pomoc finansowa przekazywana na cele misyjne przeważnie pokrywa opłacanie czesnego za szkołę, uczniom, których rodziców nie stać na opłaty, dożywianie dzieci w szkole, pensję dla nauczycieli, remont budynku placówki, sprzęt i wyposażenie, a także w miarę możliwości na prywatne potrzeby każdego dziecka jak np. ubrania, buty, środki czystości, czy zabawki dla najmłodszych.


Pomimo starań organizacji misyjnych, czy UNICEF co roku w Afryce umiera około 12 milionów dzieci, poniżej 5 roku życia. W związku z barkiem pieniędzy w większości krajów afrykańskich brakuje sierocińców, często dzieci muszą zająć się same sobą, lub rodzeństwem. Podczas gdy nasze pociechy mają drogie ubrania i modne gadżety na Czarnym Lądzie nie ma nawet pieniędzy na szczepionki, które ratują życie, a cena wydawałoby się banalna tylko zł za sztukę.


Na arenie międzynarodowej dużo mówi się o pomocy humanitarnej dla tego kontynentu, jednak prawda jest taka, że dopóki Afryka nie zechce pomóc sobie sama, nie za wiele się tam zmieni.


Są, jednak ludzie, którzy poświęcają swój czas, środki i wygodę, aby szara codzienność dzieci i młodzieży tego lądu nabrała kolorowych barw, i dawała szansę na lepsze jutro. Pan Bogusław Kalungi Dąbrowski franciszkanin, spędził ponad 20 lat w Ugandzie jako misjonarz, pomagając tamtejszej ludności przezwyciężać trudny dni, oraz w spierać w harmonijnym rozwoju.


Człowiek, który całym sercem pokochał Afrykę, nie stracił wiary i nadziei, widząc to, co najbardziej beznadziejne w swej pozycji Oddech słońca zabiera nas w pełną refleksji podróż właśnie do Ugandy, jej piękna, niedoli, ale również wspaniałych ludzi, którzy mimo przeciwności losu witają każdy dzień z uśmiechem i pokorą.


Uganda jest zielona prawie cały rok, Ugandyjczycy nie wstydzą się swojej wiary, mają szacunek do świętości, do rodzącego się życia i ludzi starszych, dbają o życie wspólnotowe i potrzebujących, są to ludzie niezwykle radości. Niestety są pogrążeni w biedzie i żebractwie, nie omija ich lenistwo i ślamazarność, kradną, kłamią i żyją w dość dużej swobodzie seksualnej, mają swoich czarowników, a najsilniejszy zawsze ma ostatnie słowo.


Pan Dąbrowski to wszystko i jeszcze więcej pokazuje nam w swojej bez wątpienia ważnej pozycji.


Jestem oczarowana i wzruszona, książką Oddech słońca. Przyznam, że jak tylko zobaczyłam jej zapowiedź, pomyślałam, że muszę ją mieć. Pomimo tego, że nie jestem katoliczką, uważam, że misje tego kościoła zwłaszcza te Franciszkańskie, czy Salezjańskie są niezwykle wartościowe i potrzebne. Do krajów takich jak Uganda, Syria, Nigeria jadą wspaniali ludzie, o wielkich sercach, którzy robią wszystko, aby poprawić byt dzieci i młodzieży na tych trudnych ziemiach.


Pozycja przesympatycznego Pana Dąbrowskiego uświadamia nam, jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Opisuje ona oczywiście życie autora, ale przede wszystkim życie ludzi, których spotyka na swojej drodze. Historię młodzieży, dzieci i ich rodzin. Wspaniałe opowieści z historii Ugandyjczyków, ich kulturę, codzienną pracę, problemy. Niesamowite zdjęcia, dopełniają treść dzieła, pokazują nam codzienność mieszkańców i pozwalają zastanowić się nad naszym życiem, które w porównaniu do egzystencji na Czarnym Lądzie jest wręcz luksusowe.




Kochani dzieło Oddech słońca jest obowiązkową książką na półce każdego świadomego człowieka. Niezwykle ważna, przedstawia rzeczywistość życia w Afryce, z tej bardziej prawdziwej strony niż programy typu Wojciech Cejrowski Boso przez świat. Zachęcam Was do zapoznania się z tą pozycją, jestem przekonana, że zostanie Wam ona w głowie na długo.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Zysk i S - ka



 

poniedziałek, 4 października 2021

Złote miasto ocekające krwią




Praca to most, między rzeczywistością, a marzeniami”.






Pierwsze wzmianki o jednym z najbardziej luksusowych, a zarazem okrutnych miast świata, czyli Dubaju pojawiły się już w 1095 roku kiedy to Abu Abdullah al – Bakri wspominał o nim w swej pozycji Book of Geography. W roku 1580 Gaspero Balbi odwiedził to miejsce i opisał je w swoim dzienniku podróży. W tamtym czasie mieszkańcy tych terenów zajmowali się głównie rybołówstwem, łowieniem pereł, zapewniali utrzymanie i zakwaterowanie przybyłym kupcom, budowali łodzie.


Bardzo wielkim krokiem w historii Zjednoczonych Emiratów Arabskich było przybycie na te ziemie plemienia Bani Yas w roku 1793. Plemię to zamieszkało w Abu Zabi, wtedy Dubaj utracił niezależność. Niemal w tym samym czasie zbudowano fort Al Fahidi, w którym obecnie znajduje się Muzeum Dubajskie. W roku 1820 szejk miasta został sygnatariuszem brytyjskiego Generalnego Pokojowego Paktu, w roku 1833 Dubaj został wyzwolony z rąk Abu Zabi, właśnie wtedy miasto stało się wolnym emiratem.


Gdy w roku 1791 Brytyjczycy opuścili Zatokę Perską Dubaj wraz z Abu Zabi, a także 5 innymi emiratami utworzył Zjednoczone Emiraty Arabskie. Rashid ówczesny szejk odgrywał niezwykle ważną rolę w rządzeniu tą ziemią. Niezwykle rozwinął emiraty pod względem gospodarczym, handlowym, czy infrastrukturalnym. Obecnie władca Dubaju szejk Muhammad ibn Raszid Al – Maktum, również przykłada wielką wagę do wzrostu znaczenia na arenie międzynarodowej dubajskiej metropolii.




Dubaj oraz Abu Zabi od lat nazywane są wielkimi placami budowy. Ludzi, którzy zginęli przy wykonywaniu zleceń szejka, można liczyć w dziesiątkach tysięcy. Emiraty budowane są przez specjalistów z całego świata, ostatnio ściąganych głównie z Azji Południowo – Wschodniej. W mieście powstają nie tylko drapacze chmur, ale coraz więcej parków rozrywki, centra handlowe, czy nadziemne kolejki. W Emiratach znajdziemy również archipelag sztucznych wysp przedstawiający Ziemię.


Pomimo wielkiego luksusu, oraz masy atrakcji Dubaj z roku na rok traci swą elitarność. Staje się powoli jak Hawaje, czy Bali, na które każdy może przyjechać. Bogaci ludzie pragną, czegoś, co jest niedostępne dla przeciętnego człowieka, miasto od lat przyciąga już nie tylko elitarną klasę, ale również coraz bardziej przeciętnych turystów. Zwiedzający zachwycają się jego zabytkami, kulturą, rozrywkami, nigdy jednak nie zwracają uwagi na to, jak wiele istnień ten moloch pochłonął.


Pan Marcin Margielewski postanowił w swej pozycji Dubaj krwią zbudowany pochylić się nad tragedią tysięcy robotników, budowlańców, architektów, czy inżynierów, którzy zginęli, podczas tworzenia mista perły Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Autor w swej pozycji pokazuje nam nie tylko bezsprzeczny luksus i starania budowniczych, ale również ich tragedię wynikającą z wielkiej presji, polityki, i umów.


Książka przedstawia jak, to władcy Dubaju próbują ukryć przed światem, jakim kosztem powstaje ich królestwo. Robotnicy traktowani jak bydło, przewożeni z miejsca na miejsce w koszmarnych warunkach, oraz śmiertelnym upale. Setki tysięcy osób pracujących na budowach, ryzykujących swoje życie w żałosnych warunkach, tylko po to, aby kolejni szejkowie mogli pochwalić się wielkością swojego imperium. Publikacja Pana Margielewskiego to wstrząsająca opowieść o tych, którzy stracili życie i zdrowie, popełnili samobójstwa, wpadli w depresję, lub zostali zamordowani w imię luksusu i dobrobytu. Relację z tragedii na dubajskich budowach składa autorowi polski inżynier, który przez wiele lat pracował dla deweloperów działających na rynku Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Historie, które przedstawia, są wstrząsające.


Od zawsze Dubaj kojarzył mi się z luksusem, elitą, ale również z handlem ludźmi, prostytucją niewolnictwem, oraz niesprawiedliwością. Nie twierdzę, że kolejni szejkowie to źli ludzie, którzy myślą tylko o swoim szczęściu i bogactwie. Zapewne wiele z niechlubnej historii miasta to stereotypy i przekolorowania, ale trzeba przyznać, że władcy Dubaju mają wiele za uszami. Karygodne traktowanie kobiet, religia nienawiści, dyktatura, to tylko niektóre z nich. Po książce Pana Margielewskiego dochodzi do tego jeszcze niewolnicza śmierć wielu pracowników budowy, którzy wylewają pot i łzy, aby najbardziej ekskluzywną część świata doprowadzić do stanu jeszcze większej ekskluzywności.




Książka mną wstrząsnęła, a jednocześnie oczarowała mnie podejściem autora do tematu. Jestem pod ogromnym wrażeniem wiedzy i rzetelnego przedstawienia faktów, a także odwagi informatora.
Z całą pewnością w serii książek o Zjednoczonych Emiratach Arabskich, które ukazują się już od dłuższego czasu nakładem Wydawnictwa Prószyński i S – ka pozycja Dubaj krwią zbudowany jest jedną z ważniejszych publikacji. Zachęcam wszystkich, których fascynuje świat arabskich szejków do zapoznania się z tą niewątpliwie krwawą pozycją. Jestem przekonana, że będziecie tak samo wstrząśnięci jak ja. Uważam, że tego typu pozycje trzeba czytać, aby uświadamiać społeczeństwo, że wszystko, co luksusowe od diamentów wydobywanych z kopalni po Buldż – Al – Arab opływa ludzką krwią.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Prószyński i S - ka


 

piątek, 1 października 2021

Arnold Bennett - powrót do klasyki



Początek miłości, to czas udawania,
że wszystko, co ludzkie jest nam obce”.






Po wprowadzeniu prasy drukarskiej Williama Caxtona w połowie XV wieku rozkwit literatury angielskiej był przesądzony. Od tego czasu, literatura stała się nie tylko pożywką dla mas, podczas czytania plotkarskich wiadomości w gazetach, ale również poszczególne nurty literackie kształtowały elitę ówczesnej Anglii.


Największym dziełem, jakie powstało po roku 1476 bez wątpienia była Biblia Króla Jakuba. Ta obszerna pozycja, zachęcała do tworzenia innych, bardziej ogólnodostępnych publikacji. Od czasów elżbietańskich, kiedy rozkwit kultury zapewniali tacy pisarze jak np. Thomas Kyd, Anthony Burgess, czy William Szekspir, społeczeństwo, choć odrobinę przestało żyć konfliktem religijnym, oraz szerzącymi się spiskami przeciwko królowej.


W czasach jakobińskich po głośnej śmierci Szekspira prym zaczął wieźć dramaturg oraz poeta Ben Jonson. Jego styl pisania, sięga jednak po wzorce bardziej średniowieczne niż współczesne mu, to jednak nie zraziło odbiorców. Bez wątpienia wielką sławą w tamtym czasie okryli się również Beaumont i Fletcher, którzy stworzyli doskonałe dzieło, Rycerz Ognistego Pieprzu komedia ta podbiła serca czytelników i bardzo długo była na językach całej Anglii. Czasy republiki i prorektoratu pchnęły kraj w odmęty ponownej ciemnoty. Anglicy stali się pruderyjni i konserwatywni, kładziono duży nacisk na czytanie Biblii oraz ascezę. Na rynku królował John Milton i jego Raj utracony, Raj odzyskany oraz Tragedia Samsona.


Dopiero romantyzm przyniósł literaturze powiew świeżego powietrza. Bezsprzecznie dzieła takich autorów jak John Keats, Walter Scott, czy Jane Austin wiodą prym na rynku wydawniczym do dziś, sięga po nie coraz więcej osób, a klasyka literatury staje się ponownie modna, i potrzebna.


Pisarz angielski Arnold Bennett zyskał sobie wielką popularność pozycjami opisującymi codzienne życie zwykłych mieszkańców prowincji. Jego dzieła takie jak Hotel Grand Babylon, Opowieść o dwóch siostrach, czy Duch wydany w roku 1907 wprowadziły nie tylko nową tematykę powieści, ale również nowy styl pisania.


PublikacjaDuch była pierwszą książką o fantazjach na temat czasów współczesnych. Młody lekarz Carl Foster, bez pamięci zakochuje się w słynnej śpiewaczce operowej. Można jego miłość nazwać nawet obsesją, ciągle o niej myśli i próbuje zdobyć jej serce. Po pewnym czasie jednak wokół mężczyzny zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Carl ma wrażenie, że ktoś go obserwuje i za nim chodzi. Zauważa, że prześladuje go tajemnicza mroczna postać. W międzyczasie okazuje się, że inny młody człowiek zakochany w Rosie umiera w bardzo dziwnych okolicznościach... Foster zaczyna podejrzewać, że urok młodej damy wiąże się nierozerwalnie ze straszną klątwą.




Nigdy nie czytałam nic z powieści Pana Bennetta. Po te pozycje sięgnęłam, ponieważ połączenie romansu ze zjawiskami paranormalnymi uwielbiam. Muszę tutaj napisać, że literatura angielska końca XIX i początku XX wieku ma naprawdę wielki urok, czar i magię. Są to zupełnie inne dzieła o miłości, całkiem inny język, inne przedstawienie samego uczucia, czy postaci. Czy są lepsze niż współczesne? Moim zdaniem tak. Duch to powieść niezwykle kulturalna, język po prostu zachwyca. Bardzo wysoki poziom gramatyczny, szerokie wręcz elitarne słownictwo, sprawiają, że nie tylko przenosimy się w wyższe sfery, ale również czujemy styl już minionej epoki. Czytałam z wielką fascynacją i zainteresowaniem. Z chęcią sięgam po książki z tak zwanej klasycznej listy, być może z tęsknoty za tamtym stylem. Fabuła Ducha bez wątpienia intrygująca, widać, że publikacja ta wniosła nowy kontekst do powieści początków XX wieku. Wbrew pozorom nie jest nudna, może tutaj Was rozczaruję, ale nie jest również straszna, napisana powiedziałabym dość subtelnie, co w ogóle nie umniejsza całej fabule.


Żałowałam tylko, że nie jest ciut grubsza, ale tak zawsze jest kiedy kończymy czytać coś naprawdę dobrego.


Współcześnie uwielbiam Panią Norę Roberts, oraz Amandę Quick, jednak nic nie przebije mojej miłości, do literatury klasycznej wśród niej króluje Jane Austin, Percy Bysshe, czy Rudyard Kipling. Od dziś do mojej listy muszę dodać Arnolda Bennetta.


Jeśli lubicie romanse z wątkiem trzymającym w napięciu, tematykę duchów, zjaw, czy klątw to bezsprzecznie Duch musi zagościć na waszych półkach. Pan Bennett zabierze Was w świat niejednoznacznych bohaterów, eleganckiej arystokracji, wielkiej kultury języka i tajemnicy, która zmienia wszystko. Tę powieść trzeba przeczytać.


Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Zysk i S-ka



 

 https://www.youtube.com/@Literackiewiadomo%C5%9Bcizwiejs-l3t